Tekst pochodzi z Magazynu Sukces
Najważniejszy jest dobry pomysł. Marzena w poszukiwaniu odpowiedniego drewna czy gwoździ, które będą pasowały do wymyślonego przez nią mebla, czasem przez kilka tygodni przeszukuje internet. Marta i Sebastian o nowym wcieleniu znalezionych przez siebie stołów czy krzeseł myślą przez wiele dni, pozwalając sobie jedynie na krótką przerwę na sen. Magda, odkąd w Barcelonie zobaczyła torbę z bannerów reklamowych i wpadła na pomysł, żeby coś podobnego robić w Krakowie, potrzebowała blisko roku na dopracowanie i wdrożenie projektu. Łącznie ze zdobyciem funduszy, które udało się jej dostać z programu unijnego.
Marta Maciołek i Sebastian Wróblewski przedmioty z lat 60., 70. czy 80. zbierają od lat. Starocie piętrzą się w ich wspólnym życiu – w mieszkaniu, w garażu, w piwnicy, w domach rodziców. Ale do niedawna to było tylko ich wspólne hobby, meble odnawiali po godzinach. On to technik mechanik ze smykałką do majsterkowania. Ona, prawniczka z mało satysfakcjonującą pracą w biurze, dopiero ślęcząc wiele godzin nad skrobaniem starego lakieru, odnalazła swoje prawdziwe, rzemieślnicze powołanie. W końcu zdecydowali się przejąć założony przez dwójkę artystów, Karola Zaparta i Michała Łapczyńskiego, sklep ze starym designem Vintage Store. Choć zamierzali stworzyć coś od podstaw, po raz kolejny wcielili w życie ideę, że lepiej ratować to, co stare, ale wartościowe, niż kreować nowe za wszelką cenę. Teraz wszystkie oszczędności wkładają w Vintage. W swoim magazynie na powierzchni 260 mkw. zgromadzili już ok. 500 wyjątkowych przedmiotów, które czekają na drugie życie. – Nigdy nie przestaniemy gonić za meblem. Znajomi pukają się w głowę, kiedy tu wchodzą i widzą ponad 100 krzeseł wiszących na ścianach, a my mówimy, że wciąż szukamy więcej – śmieje się Sebastian. Magazyn wraz z showroomem i pracownią z warszawskiego Mokotowa przeniósł się do Konstancina.
Marzena Surowiec na pomysł tworzenia mebli z upcyklingu wpadła kilka lat temu, po powrocie do rodzinnego Mielca z zagranicy, gdzie wyjechała za chlebem. Wiedziała, że praca w Polsce w sklepie czy na etacie nie jest dla niej. Chciała się zająć czymś twórczym. Na kursach uczyła się rysunku, później zaczęła robić biżuterię etniczną. Ale dopiero przy własnoręcznie dekorowanych meblach ze starych walizek, skrzyń, a nawet zniesławionych już palet poczuła, że jest w swoim żywiole. – Pierwszy mebel zrobiłam dla siebie, to był taboret-ryczka w stylu folkowym, z elementami decoupage'u. Znajomi namówili mnie, żeby go wystawić na sprzedaż – wspomina. – W ciągu tygodnia odezwało się do mnie mnóstwo ludzi zainteresowanych kupnem.
To dało impuls do tworzenia kolejnych, już pod szyldem UmM – Mwanamke (co w języku suahili znaczy „kobieta"). Marzena bazuje na znalezionych starociach, często przez innych uznanych za śmieci i wyrzuconych do kosza. Elementów na przyszłe meble wypatruje nie tylko na targach staroci, ale i w opuszczonych domach czy fabrykach. Z odzysku pochodzą często też gwoździe, zawiasy, stelaże.