Niejeden podatnik zastanawia się, ile pieniędzy z jego danin idzie na wynagrodzenia tych, którzy te podatki pobierają. Niejeden minister finansów, planując budżet administracji skarbowej, zastanawia się z kolei, jak tu zmotywować urzędników – być może podwyżkami pensji – do wydajniejszej pracy. W obu przypadkach chodzi o to samo, czyli o rentowność administracji skarbowej. Ideałem byłoby, gdyby pobór jak największych kwot podatków odbywał się jak najmniejszym kosztem, a wynagrodzenia skarbowców były godziwe.
Z danych udostępnionych „Rzeczpospolitej" przez Ministerstwo Finansów wynika, że ta rentowność wygląda różnie w różnych regionach kraju. Obrazuje to zestawienie łącznych kwot wynagrodzeń urzędników skarbowych z kwotami pobranych podatków w poszczególnych województwach.
Najkorzystniej wygląda to na Mazowszu. Tu kwota zebranych podatków to 81,3 mld zł, a kwota wydana na wynagrodzenia skarbowców to 415,3 mln zł. W tym bilansie wpływy są zatem wyższe od wydatków aż 196 razy. Inaczej licząc, na pobór każdego tysiąca złotych podatków trzeba wydać na Mazowszu tylko 5,11 zł.
Nieźle wypada też Pomorze, gdzie ten koszt wynosi 11,98 zł, oraz Wielkopolska (12,96 zł), a także Małopolska (13,59 zł). Najdroższy pobór podatków jest w Lubuskiem (74,15 zł) oraz na Warmii i Mazurach (51,49 zł). Średnia dla całego kraju w 2016 r. sięgnęła 28,68 zł. To nieco drożej niż w 2015 r., gdy wyniosła 26,76 zł.
Takie zróżnicowanie powstaje przede wszystkim za sprawą usytuowania największych podatników w największych miastach: Warszawie, Gdańsku czy Krakowie. Zaludnienie Mazowsza czy Małopolski jest też gęstsze niż ziemi lubuskiej czy Warmii i Mazur, co wpływa na inkasowane przez fiskusa kwoty z tytułu podatku dochodowego od osób fizycznych. Z kolei w mniej „dochodowych" regionach urzędnicy skarbowi i tak muszą pracować i dostawać wynagrodzenie, choćby zbierali mniej.