W jednej ze scen „Siekieriezady" Edwarda Stachury drwale rozmawiają o tym, jak będzie wyglądał świat w XXI wieku. Przebijająca się do czytelnika konkluzja jest taka, że lepiej o tym nie myśleć, że będzie „coraz więcej ludzi, coraz mniej człowieka"...
Na pierwszy rzut oka (zwłaszcza prawniczego), konkluzja dosyć banalna, ktoś może by dodał: jak z pamiętniczka pensjonarki. Ale po pierwsze, w specyficznym świecie nabiera trochę innego znaczenia. Po drugie zaś można próbować ją odnieść do obecnych oskarżeń wobec sędziów. Zobaczmy bowiem, że politycy wszem i wobec głoszą, że na większości spotkań wyborczych jeden z głównych problemów wskazywanych przez elektorat to sądy i złe wyroki. Dodajmy, politycy wyciągają z takiej sytuacji doraźne korzyści. Najwygodniej bowiem powiedzieć, że sędziowie po prostu są źli, są spadkobiercami PRL (lub inną podobną złotą myśl), po czym nabijać kolejne punkty i traktować wszystko jako pretekst do poszerzania władzy. Jakże łatwo się zapomina, że przy większości spraw z natury rzeczy występują dwie wzajemnie mocno skonfliktowane strony i określony wyrok (lub postanowienie) siłą rzeczy dla którejś z nich nie będzie satysfakcjonujący. A sami sędziowie, obłożeni dziesiątkami różnych spraw, są po prostu przemęczeni, wymaga się od nich zbyt wiele.