Niewiarygodne, niemożliwe" (unbelievable, impossible) to najczęściej wypowiadane słowa, jakie 21 października słyszałem w Strasburgu zaraz po ogłoszeniu wyroku Wielkiej Izby w sprawie skargi katyńskiej.
To zdziwienie rosło wraz z lekturą liczącego niemal 100 stron wyroku. Europejską konwencją praw człowieka i strasburskim orzecznictwem zajmuję się od ponad 15 lat. Nie pamiętam innego wyroku, zwłaszcza wydanego przez najważniejszy skład orzekający – 17-osobową Wielką Izbę, który byłby tak prawniczo zły, jak „wyrok katyński".
Pomysł skargi
Możliwość skierowania „skargi katyńskiej" przeciwko Rosji naszkicowałem prawie dziesięć lat temu w artykule, jaki ukazał się na prawniczych żółtych stronach „Rz" 18–19 września 2004 r. Tekst powstał po tym, gdy w sierpniu 2004 r. zaczęły nieoficjalnie napływać z Rosji informacje, że tamtejsza Główna Prokuratura Wojskowa chce zamknąć prowadzone od 1990 r. śledztwo katyńskie. Przecieki, sondujące zapewne reakcję polskiej strony, mówiły, że mord z wiosny 1940 r. śledczy zakwalifikują jako przestępstwo przekroczenia uprawnień, które już dawno się przedawniło. Pisałem, że o prawnej kwalifikacji zbrodni katyńskiej i wynikających stąd dla państwa konsekwencjach decyduje jednak prawo międzynarodowe. Zabicie niemal 22 tys. polskich obywateli było niepodlegającą przedawnieniu zbrodnią prawa międzynarodowego. Okoliczności mordu należy dokładnie wyjaśnić, a sprawców ścigać aż po kres ich życia.
Wskazywałem w szczególności, że jeśli informacje z Rosji się potwierdzą, krewni ofiar zbrodni NKWD mogą pomyśleć o skierowaniu skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Federacja Rosyjska, prawny następca Związku Sowieckiego, podpisała bowiem Europejską konwencję praw człowieka i począwszy od 5 maja 1998 r., poddała się kontroli Trybunału. Konwencja zawiera art. 2 odnoszący się do prawa do życia. Prawo to nie tylko nie pozwala na odbierania życia ludzkiego poza kilkoma wyraźnie wskazanymi i rygorystycznie rozumianymi sytuacjami, ale nakazuje też państwu przeprowadzenie należytego postępowania wyjaśniającego, gdy do śmierci doszło wskutek zabójstwa lub jej okoliczności rodzą wątpliwości. Wymaganego postępowania bez wątpienia nie ma, gdy państwo nazywa masowy mord przekroczeniem uprawnień, a sprawców nie ściga, bo upłynął już termin przedawnienia.
Po ukazaniu się artykułu skontaktowała się ze mną Witomiła Wołk-Jezierska, córka zabitego w Katyniu polskiego oficera. Odnalazła mnie w Holandii, gdzie wówczas przebywałem jako stypendysta amerykańskiej Fundacji Andrew Mellona. Moja rozmówczyni pytała, czy to, o czym pisałem, da się przełożyć na działanie praktyczne, którym zainteresowane są nie tylko ona i jej matka, wdowa po poruczniku Wołku, ale i grupa krewnych innych ofiar zbrodni katyńskiej. Umówiliśmy się na spotkanie po moim powrocie do Polski wiosną 2005 r.