Jego obrazy mnie zdumiewały. Zrobić z realistycznych figur abstrakcyjny ornament – niezły tupet. Malować dwoma, trzema kolorami i uzyskiwać efekty płowiejącej fotografii – techniczne mistrzostwo. Do tego prowokacyjno-zagadkowe tytuły płócien: „Szesnastu skaczących Japończyków” (szesnaście golasów od tyłu), „Kolor nosa prezydenta” (barwne, abstrakcyjne plamy w centrum kompozycji, na marginesie fotorealistyczny portret kobiety) czy „Maria się starzeje” (dwanaście zegarków, z boku profilem stojący kobiecy akt). A tak naprawdę – wszystko to wizerunki własne, żony, córki i bliskich. Bezczelne, dosadne. Bez upiększeń.
[srodtytul]Muzyka niedopunkowa[/srodtytul]
I oto Piotr Sokołowski – rocznik 1964, artysta z sukcesami, porządnie opanowanym warsztatem i sporym c.v. wystawowym – zwątpił w sens obrazu. Postanowił wziąć na wstrzymanie, lecz długo w celibacie nie wytrwał. Sięgnął po nowy sposób ekspresji swego świata, który, jak mówi, zawsze był niewielki.
Gitara, mikrofon, struny głosowe i komputer – przy pomocy tych narzędzi wykreował Iwonę. No, nie tę oryginalną, która od ponad dwudziestu lat jest jego żoną. Chodzi o Iwonę – „zespół neo-, post-, czy niedopunkowy”, wedle nomenklatury autora i debiutancką płytę kapeli „Ratunkuniestety”. Sokołowski napisał słowa, skomponował muzykę i wykonał wszystkie utwory na krążku, a jest ich piętnaście. Może trochę za dużo, selekcja dobrze by zrobiła, choć to i tak ekstrakt półrocznego kompozytorsko/tekściarskiego urobku, obejmującego około osiemdziesięciu tytułów.
Wywoławczy „Ratunku, niestety” niestety uważam za jeden z najcięższych intelektualnie kalibrów. Co nie przekreśla innych. Tych, gdzie jajcarstwo przeobraża się w ciętą satyrę, błyskotliwe obserwacje obyczajowe bądź szczere, subtelne wyznania. Większość piosenek podlana humorem przywodzącym na pamięć Elektryczne Gitary i Kubę Sienkiewicza albo kabaret Mumio. Znaczy – absurd skrzyżowany z realistycznym ekshibicjonizmem. Muzycznie, słychać echa Wojciecha Waglewskiego, dla którego Sokołowski już wcześniej popełnił kilka linijek.