– Premier Mateusz Morawiecki i wicepremier Jarosław Kaczyński mówią ostro: na rynek polski ukraińskie zboże nie wjedzie – zapowiedział Robert Telus, minister rolnictwa na piątkowej konferencji prasowej zwołanej po rozmowach z krajami „piątki” sąsiadującej z Ukrainą.
Minister Telus zapowiedział, że rząd wprawdzie, wraz z pozostałymi krajami, przedłoży wniosek o przedłużenie do końca roku zakazu importu zboża na tych pięć lokalnych rynków. Co więcej, kraje te chcą, by zakaz był elastyczny, więc by można było dodawać do niego inne surowce w razie potrzeby, np. Polska chętnie dopisałaby maliny, inne kraje – olej słonecznikowy. Jednak nawet jeśli UE na przedłużenie tego zakazu się nie zgodzi, to rząd – ustami ministra rolnictwa – już dziś zapowiada nowy zatarg, bo wtedy Polska wprowadzi swoje obostrzenia.
Czytaj więcej
– Nie wierzę, że ktokolwiek będzie budował nowe zakłady produkcji stali w Polsce. Wierzę jednak, że istnieje wiele możliwości umieszczenia w Polsce zakładów zużywających stal i połączenia ich z odbudową Ukrainy – stwierdził Jurij Ryżenkow, prezes Metinvest, w rozmowie z Business Insider Polska.
Przyczyny obrania kolizyjnego kursu w relacjach z Brukselą tkwią jednak gdzie indziej. Cena pszenicy konsumpcyjnej w Polsce nie różni się bowiem znacząco od ceny na światowych giełdach – jeden ze skupów Elewarru płacił w piątek za tonę pszenicy konsumpcyjnej 950 zł, tego samego dnia na giełdzie Matif płacono za to zboże 233 euro, czyli 1040 zł.
Ekonomiści zgadzają się co do tego, że zakaz wjazdu na polski rynek dla ukraińskiego zboża nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Jakub Olipra, starszy ekonomista banku Credit Agricole, wyjaśniał w programie „Prosto z Parkietu”, że cenę zboża w Polsce kształtują wydarzenia na światowym rynku. Próby zrzucania winy za spadek cen w porównaniu z rokiem poprzednim na ukraińskie zboże nie mają uzasadnienia.