Tym razem Donald Trump spełnił swoją obietnicę. Wielu uważało, że to Ukraina albo Chiny będę priorytetem jego polityki zagranicznej, jednak prezydent już po zaprzysiężeniu zapowiedział, że nic nie będzie dla niego ważniejsze niż zażegnanie kryzysu na południowej granicy. I natychmiast przystąpił do działania.
Do zabezpieczenia linii granicznej z Meksykiem Biały Dom wysłał pierwszych 1,5 tysiąca żołnierzy. Na tym etapie ma być ich łącznie 10 tysięcy. To nowość: do tej pory wojsko nie było używane do powstrzymania potoku imigrantów, bo nie pozwala na to prawo.
Czytaj więcej
Przywódcy świata wolą nie prowokować nowego prezydenta USA. Ale nie Claudia Sheinbaum. Latynoski gigant może tego pożałować.
Trump sięgnął tu do fortelu, ogłaszając stan wyższej konieczności z powodu „zalewu” kraju przez nielegalnych przybyszy, nawet jeśli statystyki temu przeczą: w ciągu roku liczba zatrzymanych na przekroczeniu zielonej granicy spadła czterokrotnie.
Trump chce uczynić z Kolumbii ostrzeżenie dla innych
Do przymusowej deportacji zostały także po raz pierwszy wykorzystane samoloty wojskowe C-17. Dwie takie maszyny wylądowały w Gwatemali. Znacznie gorzej skończył się lot do Brazylii. Z powodu problemów technicznych zamiast w Belo Horizonte samolot musiał wylądować w Manaus w środku Puszczy Amazońskiej. To wtedy brazylijskie władze odkryły, że 88 pasażerów było w nim skutych kajdankami. Prezydent Lula da Silva polecił, aby dalszą część lotu przejęły brazylijskie samoloty wojskowe. – Nie pozwolimy, aby nasi obywatele byli upokarzani – powiedział. To zła wiadomość dla Amerykanów: wśród Brazylijczyków, narodu dumnego, łatwo wywołać antyamerykańskie nastroje.