Marian Banaś został wybrany na szefa Najwyższej Izby Kontroli w sierpniu 2019 roku. Nominacja jakich wiele. Były kwiaty, gratulacje i pamiątkowe zdjęcia. Opozycja oczywiście atakowała kandydata PiS wypominając mu niejasności w oświadczeniach majątkowych. Kaczyński pchał swojego człowieka bez względu na krytykę. Padł przy tym ofiarą własnej logiki politycznej, która mówi – nic nie jest tak dobrą rekomendacją dla naszego człowieka, jak krytyka ze strony opozycji. Im bardziej zajadła, tym lepszy wybór. Bo w logice ciągłej wojny trzeba eskalować konflikt, prowokować wściekłe ataki, utwierdzać w moralnym oburzeniu totalną opozycję a własnych zwolenników w poczuciu nieomylności i politycznej siły. Marian Banaś nadawał się jak nikt inny i spełnił pokładane w nim nadzieje z nawiązką.
Znikająca kamienica
Media pisały o niejasnych interesach Banasia od dawna. Już 10 miesięcy temu portal Wirtualna Polska opisał niejasne interesy wokół krakowskiej kamienicy. Parę miesięcy później do sprawy powrócił "Dziennik Gazeta Prawna". Sprawa znikającej i pojawiającej się w oświadczeniach majątkowych kamienicy pojawia się ponownie. Gazeta opisała szczegółowo problem z zaniżonym czynszem wynajmu i przedwstępną umowę sprzedaży budynku. Z materiału wynikało wprost, że minister finansów w rządzie Mateusza Morawieckiego unika w ten sposób płacenia podatków.
Sprawa była przedmiotem interpelacji posłanki PO Izabeli Leszczyny już pod koniec zeszłego roku oraz wystąpieniu posła Roberta Kropiwnickiego dziewięć miesięcy później, w sierpniu 2019, przy okazji debaty nad nominacją dla nowego prezesa NIK. Zgodnie z logiką wojny interpelację zignorowano a posłowi wyłączono mikrofon.
W tym czasie CBA prowadziło kontrolę oświadczeń majątkowych Mariana Banasia, ale były to procedury formalne, prowadzone z obowiązku, przewlekle i na pokaz. Nie pierwszy raz. Marian Banaś obejmując stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Finansów (2015), szefa służby celnej (2015), sekretarza stanu (2016), szefa Krajowej Administracji Skarbowej (2017) i ministra finansów (2019) otrzymał certyfikat bezpieczeństwa dostępu do tajemnic państwowych. Przyznanie takiego certyfikatu poprzedza bardzo szczegółowa kontrola kandydata. Tym razem była ona bezpośrednio nadzorowana przez szefa CBA. Bezprecedensowe objęcie osobistym nadzorem procedury kontrolnej przez szefa jednostki dowodzi, że sprawa miała charakter polityczny. Był „nasz człowiek” i „nasz człowiek” musi zostać pozytywnie zweryfikowany. Decyzja Nowogrodzkiej jest ważniejsza, niż dokumentacja postępowania a zaufanie prezesa przekreśla niewygodne fakty. Jarosław Kaczyński ma zawsze rację. Opozycja racji nigdy nie ma. Kontrola to czysta formalność. Im bardziej krytykowany jest kandydat, tym lepiej dla niego. Prezes utwierdza się w swej nieomylności, a zadaniem służb nie jest stwierdzenie faktów, lecz potwierdzenie nieomylności prezesa.
"Zadzwonię do Banasia". Mleko się rozlało
Wszystko przebiegłoby według dobrze znanego schematu: Banaś sprawuje swój urząd, opozycja zaciekle krytykuje, psy szczekają, karawana idzie dalej, gdyby nie dociekliwość ekipy Suprewizjera TVN. Co innego pisać o nieprawidłowościach w oświadczeniach majątkowych urzędnika a co innego zobaczyć obwieszonego złotem gangstera rzucającego do kamery: „To ja zadzwonię do Banasia”. Mleko się rozlało. Kryształ rozleciał się na kawałki. Banaś stał się na tyle toksyczny, że partia musiała w jego sprawie podjąć jakąś decyzję. Zmusić szefa Naczelnej Izby Kontroli do dymisji lub próbować przeczekać skandal udając, że nic się nie stało. I tak źle, i tak niedobrze. Marian Banaś stał się dla PiS-u jak szyszka w tylnej części ciała: ani wepchnąć, ani wyciągnąć.