Sondaż: Wybory w maju? Frekwencja najniższa w historii

Jarosław Kaczyński, optując za datą 10 maja, godzi się, by 30 proc. obywateli decydowało o władzy w Polsce, a zaledwie 15 proc. wskazało prezydenta.

Aktualizacja: 06.04.2020 11:35 Publikacja: 05.04.2020 18:55

Sondaż: Wybory w maju? Frekwencja najniższa w historii

Foto: Fotorzepa/ Robert Gardziński

Według sondażu IBRiS przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej”, frekwencja wyborcza w wyborach prezydenckich, gdyby odbyły się one teraz, nie przekroczyłaby 30 proc. Wśród tych osób, które zadeklarowały chęć głosowania, ponad 47 proc. oddałoby głos na urzędującego prezydenta Andrzeja Dudę.

Małgorzata Kidawa-Błońska i Władysław Kosiniak-Kamysz zrównują się poparciem. Robert Biedroń i Szymon Hołownia idą łeb w łeb, a ściga ich kandydat Konfederacji Krzysztof Bosak. Ale czy coś z tego wynika? Czy ta kolejność jest dziś ważna?

W mediach społecznościowych aż roi się od wpisów wzywających polityków do tego, by natychmiast przestali się zajmować wyborami, bo epidemia niesie prawdziwe problemy i dramaty, a wybory nikogo dziś nie obchodzą. To zrozumiałe apele. Tyle że po to, by się wyborami nie zajmować, trzeba najpierw się nimi zająć bardzo szybko – i doprowadzić do ich przełożenia. Dyskusja o tym, jak to zrobić, to obowiązek polityków, taką mają robotę. Muszą tak projektować rzeczywistość polityczną, by można było sobie poradzić ze skomplikowanymi sytuacjami i przeciwdziałać zagrożeniom. I z tego trzeba ich rozliczać.

Zgoda na Andrzeja Dudę w istocie oznacza bowiem zgodę na model radzenia sobie z epidemią, jaki prezentuje obecny rząd. To aprobata dla działań Mateusza Morawieckiego, znak, że realnie ok. 15 proc. społeczeństwa uważa, że warto utrzymać pełnię władzy w rękach Zjednoczonej Prawicy. To niezwykle skromny wynik. Niska frekwencja, której nikt dziwić się dziś nie może, niweczy demokratyczną legitymację przyszłego prezydenta. Tym bardziej że do tej pory wybory prezydenckie charakteryzowały się najwyższym poziomem uczestnictwa obywateli. Tym bardziej że w wyborach parlamentarnych i europejskich to właśnie PiS mobilizowało nowych wyborców, dzięki którym odnosiło zwycięstwo za zwycięstwem. Teraz mobilizować przestało.

Być może właśnie dlatego prezes Kaczyński tak zajadle upiera się przy dacie 10 maja. Wie, że potem może być tylko gorzej, bo przestraszony epidemią elektorat nie będzie zawsze siedział w domu, i jeśli zagrożenie minie, może chcieć wystawić PiS rachunek za działania podczas pandemii.

Wybory często nazywane są przez publicystów „świętem demokracji”. Wtedy właśnie mamy odczuwać siłę kartki wyborczej i własny wpływ na sprawy kraju.

Może to iluzja, jak mówią niektórzy, ale nic lepszego nie mamy. Manipulowanie tym narzędziem w państwie takim jak Polska, z krótką tradycją demokracji parlamentarnej, to szykowanie sobie scenariusza już nawet nie orbanowskiego, tylko putinowskiego.

Sondaż przeprowadzono w dniach 3–4 kwietnia metodą telefonicznych wywiadów (CATI)

Według sondażu IBRiS przeprowadzonego na zlecenie „Rzeczpospolitej”, frekwencja wyborcza w wyborach prezydenckich, gdyby odbyły się one teraz, nie przekroczyłaby 30 proc. Wśród tych osób, które zadeklarowały chęć głosowania, ponad 47 proc. oddałoby głos na urzędującego prezydenta Andrzeja Dudę.

Małgorzata Kidawa-Błońska i Władysław Kosiniak-Kamysz zrównują się poparciem. Robert Biedroń i Szymon Hołownia idą łeb w łeb, a ściga ich kandydat Konfederacji Krzysztof Bosak. Ale czy coś z tego wynika? Czy ta kolejność jest dziś ważna?

Publicystyka
Andrzej Łomanowski: Rosjanie znów dzielą Ukrainę i szukają pomocy innych
Publicystyka
Zaufanie w kryzysie: Dlaczego zdaniem Polaków politycy są niewiarygodni?
Publicystyka
Marek Migalski: Po co Tuskowi i PO te szkodliwe prawybory?
Publicystyka
Michał Piękoś: Radosław, Lewicę zbaw!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Publicystyka
Estera Flieger: Marsz Niepodległości do szybkiego zapomnienia. Były race, ale nie fajerwerki