Atakują mnie słowa brutalne, ostre, dosadne. Słowa, które niekiedy już dawno przestały być używane powszechnie. Słyszę, że coś jest haniebne. To coś, co przynosi ujmę, niesławę, hańbę. Słownik podaje przykład: „Haniebna śmierć na szubienicy". To zgadza się z moim odczuciem, że chodzi o coś naprawdę okropnego. Kiedyś hańbą można było okryć nazwisko lub rodzinę. A teraz słowo to coraz częściej używane jest na określenie czegoś, co nam się nie podoba albo z czym się nie zgadzamy, jest nieeleganckie, nieuprawnione, może niezbyt grzeczne albo niestosowne. Ale zaraz haniebne?
Takich przykładów można podawać więcej. Świadczy to o inflacji znaczeniowej języka. Być może niedługo haniebne będzie każde niegrzeczne zachowanie. Może wobec tego warto przywrócić i hańbę. Im więcej słyszymy takich mocnych słów, tym bardziej ich wymowa traci na znaczeniu. Przyzwyczajamy się do nich, bo tyle rzeczy haniebnych dzieje się wokół. Haniebnie zachowują się zawsze inni, nie my. My, używając słowa haniebnie, jesteśmy w porządku. Kochani Politycy! Proszę, miarkujcie słowa. Pomyślcie, zanim coś powiecie. Rozumiem, że przekaz do zalanego informacjami społeczeństwa powinien być, według specjalistów, krótki i dosadny. Ale to nie znaczy, że ma być brutalny, przesadny i niezgodny z podstawowym znaczeniem słów. Kochani Rodacy! Proszę, słuchajcie z dystansem tego, co do Was mówią nasi politycy. Nie myślcie, że tak właśnie mówić trzeba. Albo uczcie się, jak mówić nie wolno. Słowo ma ogromną siłę. Jego największą siłą jest zdolność wzbudzania nienawiści.
A przecież podobno jesteśmy chrześcijanami.