„Polska musi się zdecydować - albo idzie do strefy euro, albo zostanie członkiem drugiej kategorii w Unii Europejskiej" – uważa zastępca redaktora naczelnego "Rzeczpospolitej" pan Bartosz Węglarczyk. Wtóruje mu inny redakcyjny tuz, pan Marcin Piasecki, który tytułowo wymienia najpoważniejszy argument za przyjęciem unijnej waluty nad Wisłą: „Dołączenie do strefy euro, kolejny spaw scalający Polskę i najbogatsze najbardziej stabilne państwa świata, nie zaszkodziłoby bezpieczeństwu Polski, tylko je wzmocniło".
Problem polega na tym, że euro w Polsce nie chce aż 70% Polaków. Jak wprowadzić euro wbrew ich woli?
Skąd wiadomo o tych siedemdziesięciu procentach? Z najnowszego sondażu CBOS (koniec kwietnia, losowa próba 1027 respondentów). Komunikat jest napisany tak klarowną polszczyzną, że po prostu z przyjemnością go zacytuję: „Sprzeciw wobec przyjęcia przez nasz kraj wspólnej europejskiej waluty deklaruje 70% dorosłych Polaków. Za wprowadzeniem euro opowiada się jedna czwarta (25%). Co ciekawe, sprzeciw wobec przyjęcia euro jest nie tylko częstszy, ale także bardziej kategorycznie wyrażany niż akceptacja (odpowiedzi „zdecydowanie nie" są częstsze niż „raczej nie", podczas gdy w przypadku deklaracji aprobaty jest odwrotnie)".
To może tylko jacyś zramolali starcy albo niedojrzała młodzież tak myśli? CBOS nie pozostawia złudzeń: mniejsza czy większa, ale zawsze wyrazista niechęć do euro przeważa we wszystkich analizowanych kategoriach społeczno-demograficznych.
Skoro tydzień temu pisałem w tym miejscu, że sondaż nieprawdę ci powie, to skąd wiadomo, że akurat ten sondaż głosi prawdę? Ano stąd, że pytanie o euro nie należy do pytań intymnych (religia, polityka, seks), więc ankietowani odpowiadali szczerze.