Na procesie Donalda Trumpa skorzysta Władimir Putin. Dlaczego?

Donald Trump wyczuł, że wielu Amerykanów spragnionych jest polityka, który jest niekonwencjonalny i jawnie lekceważy normy poprawności politycznej. Ale elity USA nie mogły się zgodzić na tak ostre zakwestionowanie wyznawanych i praktykowanych przez nie wartości.

Publikacja: 03.06.2024 23:31

Były prezydent USA Donald Trump w sali sądu w Nowym Jorku

Były prezydent USA Donald Trump w sali sądu w Nowym Jorku

Foto: Mark Peterson-Pool/Getty Images/AFP

Donald Trump, były i być może przyszły prezydent USA, uznany został przez dwanaścioro obywateli Nowego Jorku za winnego zarzucanych mu czynów. Jego przeciwnicy nie posiadali się z radości: „Wreszcie go dopadliśmy!”; jego zwolennicy utwierdzili się w przekonaniu o wendecie elit. Nie przypadkiem przecież Hillary Clinton określiła swego czasu wyborców Trumpa mianem hołoty i nie przypadkiem od ośmiu z górą lat nie było dnia, by któreś z liberalnych mediów nie znalazło powodu, a przynajmniej pretekstu, by zaatakować Trumpa. Jak stwierdził swego czasu Newt Gingrich, „Żaden prezydent od czasów Abrahama Lincolna nie spotkał się z tak niemającym granic uprzedzeniem i wrogością mediów, jakich doświadcza prezydent Trump”. On z kolei demonstracyjnie okazywał niechęć do Waszyngtonu i nie dbał o czystą kartotekę według przyjętych standardów politycznych. Miał za sobą dwa rozwody i liczne epizody mizoginiczne, był właścicielem kasyna i prowadził swój biznes egoistycznie i bez poszanowania przepisów, jeśli uważał je za niedogodne.

Czytaj więcej

Donald Trump skazany. Ale walczy dalej o Biały Dom

Dlaczego amerykańskie elity nienawidzą Donalda Trumpa

Trump wyczuwał, że wielu Amerykanów spragnionych jest polityka, który jest niekonwencjonalny i jawnie lekceważy normy poprawności politycznej. Ale elity nie mogły się zgodzić na tak ostre zakwestionowanie wyznawanych i praktykowanych przez nie wartości. Dwa razy próbowano odsunąć Trumpa od polityki na drodze impeachmentu, a gdy to się nie udało, zaczęto szukać na niego „haków”, by wykorzystać je na drodze prawnej.

Nowy Jork jest miastem zdominowanym przez Partię Demokratyczną, co przesądza o ukierunkowaniu lokalnego sądownictwa.

Wiele osób patrzących na USA przez pryzmat filmów o szlachetnych sędziach czy prokuratorach myśli, że tak właśnie wygląda amerykański system sądowniczy. Ale na poziomie stanowym rzeczywistość jest inna. Zarówno sędziowie, jak i szefowie prokuratur są wybierani na kilkuletnie kadencje i zrobią bardzo wiele, by wyborcy pozwolili im pozostać na urzędzie. Nowy Jork jest miastem zdominowanym przez Partię Demokratyczną, co przesądza o ukierunkowaniu lokalnego sądownictwa. W tym otoczeniu Donald Trump, nowobogacki inwestor budowlany, lekceważący tworzony przez dekady system zależności, stanowił zagrożenie. A ktokolwiek spędził w tym mieście jakiś czas, wie doskonale, że nowojorczycy mają o sobie bardzo wysokie mniemanie i nie chcą, by ktoś je burzył.

Dlaczego Donald Trump nie miał w sądzie szans

Akt oskarżenia opiewał wprawdzie na aż 34 zarzuty, ale sprowadzał się do wykroczenia buchalteryjnego, zwielokrotnionego niczym w gabinecie luster. Tak, Donald Trump zapłacił za milczenie gwiazdce filmów porno, ale, po pierwsze, nie stanowi to samo w sobie przestępstwa, a po drugie, próby ukrycia tych płatności w księgach rachunkowych były wprawdzie wykroczeniem buchalteryjnym, ale już się przedawniło. Dlatego prokurator zbudował konstrukcję prawną, zgodnie z którą Trump opłacił ową damę, by nie nagłaśniała ich związku, co mogłoby osłabić jego szanse na elekcję. To zaś z kolei można uznać za naruszenie przepisów wyborczych.

Czytaj więcej

Paweł Łepkowski: Obywatel Trump uznany za winnego. I co z tego?

Zdecydowana większość prawników amerykańskich niezwiązanych z Trumpem nie mogła się nadziwić tej konstrukcji, ale byli przekonani, że wśród dwunastki sędziów przysięgłych znajdzie się choć jedna osoba, która dojrzy sztuczność zarzutów. Wiele osób doskonale pamięta arcydzieło filmowe „Dwunastu gniewnych ludzi” i wierzy, że tak właśnie wyglądają obrady ławy przysięgłych.

Nie uwzględnili faktu, że jeden sprawiedliwy, a zapewne był taki, mieszka w tym samym mieście, co pozostali przysięgli i urzędnicy sądowi, a w sprawie o tak jednoznacznie politycznym charakterze wyłamanie się grozi śmiercią cywilną. I ku kolejnemu zdziwieniu prawników spoza Nowego Jorku, a nawet z samego miasta, szybko osiągnięto niezwykle nieprawdopodobną jednomyślność: szast–prast, bo kto chciałby się narażać na wyklęcie przez sąsiadów i współpracowników?

Uważajcie, o co się modlicie

Donald Trump zapewne odwoła się od decyzji ławy przysięgłych i stawiam dolary przeciw orzechom, że ostatecznie zostanie uniewinniony, jeśli tylko dożyje tej chwili. Ale ofiarą całego spektaklu padł nie tyle nawet system sądowniczy, ile cały system polityczny, a przede wszystkim wyborczy. Nie wiadomo jeszcze, jakie ograniczenia sędzia nałoży na Trumpa, ale zapewne utrudnią mu prowadzenie nieskrępowanej kampanii wyborczej na terytorium całych Stanów Zjednoczonych, co niewątpliwie naruszy zasadę swobodnych i równych wyborów.

Czytaj więcej

Donald Trump gotów iść do więzienia. Ale ostrzega przed konsekwencjami

Jest jeszcze inne niebezpieczeństwo. Otóż jeśli Trump wygra wybory, a przynajmniej na razie liczba jego zwolenników rośnie, to zgodnie ze swą naturą zapewne nie wykaże się szlachetnością. Będzie szukał sposobów, by pognębić swoich wrogów, szczególnie że bez względu na wszystko będą to jego ostatnie lata w polityce.

A przecież świat najbardziej od wielu lat potrzebuje Ameryki, która zajmuje się kwestiami globalnymi, a nie lokalnymi. Ukraina, Bliski Wschód, a także Bałkany i wiele innych obszarów wiedzą o tym doskonale. Zabrzmi to banalnie, ale trzeba powiedzieć wyraźnie: ze sprawy sądowej na Manhattanie zwycięsko wyszedł tylko Putin, co szczególnie powinno być czytelne nad Wisłą. Dlatego tym wszystkim, którzy tak bezrefleksyjnie głoszą satysfakcję z klęski Trumpa, można jedynie przypomnieć starą prawdę: „Uważajcie, o co się modlicie, bo Bóg może wysłuchać waszych modlitw”.

Autor

Zbigniew Lewicki

Amerykanista, profesor UKSW w Warszawie

Donald Trump, były i być może przyszły prezydent USA, uznany został przez dwanaścioro obywateli Nowego Jorku za winnego zarzucanych mu czynów. Jego przeciwnicy nie posiadali się z radości: „Wreszcie go dopadliśmy!”; jego zwolennicy utwierdzili się w przekonaniu o wendecie elit. Nie przypadkiem przecież Hillary Clinton określiła swego czasu wyborców Trumpa mianem hołoty i nie przypadkiem od ośmiu z górą lat nie było dnia, by któreś z liberalnych mediów nie znalazło powodu, a przynajmniej pretekstu, by zaatakować Trumpa. Jak stwierdził swego czasu Newt Gingrich, „Żaden prezydent od czasów Abrahama Lincolna nie spotkał się z tak niemającym granic uprzedzeniem i wrogością mediów, jakich doświadcza prezydent Trump”. On z kolei demonstracyjnie okazywał niechęć do Waszyngtonu i nie dbał o czystą kartotekę według przyjętych standardów politycznych. Miał za sobą dwa rozwody i liczne epizody mizoginiczne, był właścicielem kasyna i prowadził swój biznes egoistycznie i bez poszanowania przepisów, jeśli uważał je za niedogodne.

Pozostało 84% artykułu
Publicystyka
Mgliste wpływy Rosji, czyli czego nie wiemy po konferencji gen. Jarosława Stróżyka
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity od Citibanku można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Publicystyka
Estera Flieger: Dokąd zmierza Trzecia Droga?
Publicystyka
Stefan Szczepłek: Igrzyska olimpijskie w Warszawie? Jestem za
Publicystyka
Przemysław Prekiel: Lewica na rozdrożu
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Publicystyka
Marek Kozubal: Kto stanie murem za Antonim Macierewiczem