Europo, czas dorosnąć

Do partii, która odwoływała się do przedsiębiorczości i „energii Polaków” jakoś nie pasują tezy, jakie formułuje szef jej think-tanku. Dziś nie potrzeba nam taniego antyrynkowego populizmu – z Jarosławem Makowskim polemizuje Leszek Jażdżewski, publicysta liberalnego magazynu „LIBERTÉ!”

Publikacja: 15.01.2013 21:00

Leszek Jażdżewski

Leszek Jażdżewski

Foto: Archiwum

Red

Europie trzeba przywrócić politykę. Europejskie państwa narodowe są faktycznie niesuwerenne, w takim sensie, że ich decyzje nie są w stanie wpłynąć na rzeczywistość. Nie mają szans w starciu ze światowymi gigantami, zarówno państwami jak i korporacjami. Polityczność z poziomu narodowego trzeba przenieść na poziom europejski.

Jarosław Makowski w tekście „Rodzi się gniew" opublikowanym 7 stycznia w „Rzeczpospolitej" straszy. Straszy rynkiem, straszy uliczną rewolucją i zagrożeniem dla Europy. Pisze: „Tym, co nadciąga wielkimi krokami i co najpewniej wybuchnie ze zdwojoną siłą w 2013 roku, jest wściekłość. (...) Dziki gniew, który zobaczymy na ulicach i placach naszych miast wiosną. Ludzka wściekłość i gniew, które zapewne przeobrażą się w formy drastycznych protestów."

Strach może mobilizować, ale potrafi też odbierać rozum. Nie pozwólmy, żebyśmy znaleźli się w tej drugiej kategorii.

Przeciw ochlokracji

Rewolucja uliczna, którą wieszczy Makowski, jest przerażającą perspektywą. Czy będzie zmanipulowana przez cynicznych polityków, czy też oddolnie wyłoni swojego Robespierre'a nie ma większego znaczenia. Powrót przemocy do polityki europejskiej byłby tragedią, zabarwioną dozą ironii, bo przecież dopiero co Unia Europejska otrzymała pokojowego Nobla.

Jeśli Makowski w swoją diagnozę wierzy (a nie mam powodów, żeby uważać, że jest inaczej) wówczas nadrzędnym celem, jaki powinien postawić przed sobą (oraz partią, której think-tankowi szefuje, czyli Platformie Obywatelskiej) jest zapobieżenie ulicznym zamieszkom, które nie tylko żadnego z problemów Unii Europejskiej nie rozwiążą,  a mogą być one wręcz przyczyną końca projektu europejskiego w obecnym kształcie.

Naczelnym wyzwaniem stojącym dziś przed polityką jest zapobieżenie ochlokracji, czyli rządom tłumu. Zarówno w sensie dosłownym, jak i metaforycznym, bo tłum nie musi władać ulicą, żeby rządzić. Wystarczy, że będzie wymuszać nieracjonalne i szkodliwe – także dla siebie - decyzje na politykach. To ochlokracja jest dziś zagrożeniem dla projektu europejskiego, dla powrotu do prosperity, dla zmian, jakie pozwolą zachować Europejczykom ich styl życia, przeprowadzenia niezbędnych reform fiskalnych i socjalnych, które sprawią, że europejskie firmy będą konkurencyjne, a powiększające się rzesze bezrobotnych będą mogły liczyć na pracę. Unia Europejska, która odwróci się od rynkowej rzeczywistości skazana będzie w najlepszym wypadku na stagnację i szybką utratę znaczenia w świecie. A jej mieszkańcy - że ich marzenia zostaną pogrzebane pod ciężarem gigantycznego długu i rosnącego bezrobocia.

Scenariusz pesymistyczny, który wyłania się z diagnozy szefa Instytutu Obywatelskiego jest jeszcze gorszy – zamieszki kończące się bankructwem kolejnych krajów, rozpad strefy euro, prawdopodobne wyjście tych krajów z Unii Europejskiej, która sama może się wówczas rozpaść. Grozi nam powrót do Europy, gdzie obowiązuje prawo dżungli, „prawo pięści i kłów", w której przeżywają najsilniejsi, słabsi skazani są na pożarcie.

Dlatego zadaniem dla wszystkich, którzy w sposób odpowiedzialny chcą zajmować się polityką jest wytłumaczenie współobywatelom, że trudne zmiany są niezbędne. Że po latach zamykania oczu na rzeczywistość czas się wreszcie obudzić.

Trudny powrót z wakacji

Musimy dorosnąć. W Unii Europejskiej przez lata problemy można było spychać na później. Udawać, że malejąca konkurencyjność, gigantyczny wzrost gospodarczy w Azji, załamanie demograficzne, brak ekonomicznych podstaw dla wspólnej waluty nie mają znaczenia. Że można zająć się nimi później. Kryzys sprawił, że wszystkimi tymi problemami trzeba się zająć już. Inaczej grożą rozsadzeniem projektu europejskiego.

Politycy, a przynajmniej większość z nich, zdają sobie zapewne sprawę z powagi sytuacji. Stąd bezprecedensowo szybko zapadające decyzje o integracji fiskalnej i dyscyplinie finansowej w strefie euro. To, co jeszcze wczoraj było uważane za mrzonki skrajnych federacjonistów, dziś jest koniecznością.

Jednak uspokajanie rynków i gabinetowe negocjacje nie sprzyjały budowaniu poparcia dla decyzji wśród obywateli. Zabrakło czasu, ale chyba przede wszystkim wyobraźni. To poniekąd zrozumiałe. Żyliśmy w świecie łatwych sukcesów i mało istotnych decyzji. Kryzys był jak nagły powrót z wakacji i odkrycie, że rodziców nie ma w domu i że liczyć możemy już tylko na siebie. Że trzeba zapłacić za czynsz, studia, jedzenie, a praca jest ciężka, niewdzięczna i na przyjemności już nie starcza. Taka sytuacja, szczególnie kiedy nie ma w niej z pozoru naszej winy musi rodzić niezgodę i bunt.

Makowski pisze, że „Politycy, którzy wczoraj mając do dyspozycji państwo i związane z tym wszystkie narzędzia posiadające moc, by kolonizować naszą niepewną rzeczywistość, systematycznie się ich pozbywali, zostawiając całe życie społeczne, od edukacji poprzez służbę zdrowia na pastwę mechanizmów rynkowych." To nie jest prawda, w większości krajów europejskich wymienione przez niego sfery życia należą do domeny publicznej, nawet w najbardziej wolnorynkowej w UE Wielkiej Brytanii służba zdrowia jest państwowa.

Gigantyczne środki marnowane na nieefektywną politykę społeczną są przyczyną horrendalnie wysokiego opodatkowania pracy, przez co staje się ona towarem luksusowym, dostępnym dla nielicznych. Kryzys sprawił, że państwa jest więcej, a nie mniej w naszym życiu. A nawet najpotężniejszy polityk dekretem nie stworzy nowych miejsc pracy. Nie sprawi, że bezrobotni będą mieli przydatne umiejętności i wykształcenie.

Frontem do rynku

Czy rynek, jak pisze Makowski, jest wszechmocny? Rynek nie jest absolutem. To konstrukt społeczny. Nie ma moralności, nie jest zły ani dobry. Może być wypaczany i manipulowany przez najsilniejszych graczy – banki, państwa, korporacje. W postaci „idealnej" istnieje tylko w książkach.

Jednocześnie ma pewną, dla niektórych przykrą, cechę. Weryfikuje. Przekłuwa bańki spekulacyjne i obsypuje pieniędzmi innowatorów. Kraje, które konsekwentnie udają, że prawa ekonomii nie mają znaczenia prędzej czy później wpadają w problemy – wytwarzają produkty, których nikt nie chce kupić, kształcą ludzi, których nikt nie chce zatrudnić, tworzą system, który może funkcjonować tylko siłą państwowego przymusu. Jednak w krajach demokratycznych gospodarka nakazowo-rozdzielcza nie ma racji bytu, o czym w naszej części Europy boleśnie się przekonaliśmy.

Nie ma obowiązku stosowania się do reguł rynkowych. Ale nie da się udawać, że one nie obowiązują.

Do partii, która w swojej genezie odwoływała się do przedsiębiorczości i „energii Polaków" jakoś nie pasują tezy, jakie formułuje szef jej think-tanku, że: „rynek w doskonały sposób potrafi stwarzać problemy". Dziś nie potrzeba nam taniego antyrynkowego populizmu. Dość jest proroków lepszej przyszłości, która nic nie kosztuje, rzecz w tym, że ich obietnice mają pokrycie tylko w fałszywej monecie. Swoją drogą dobrze byłoby wiedzieć, na ile PO podziela stanowisko szefa swojego think-tanku. Czy jest równie niechętna rynkowi i spodziewa się wybuchu ogólnoeuropejskiej rewolucji wymierzonej w polityków. Tłumaczyłoby to skąd inąd wiele zaniechań partii rządzącej i jej otwarcie w każdym wymiarze antyliberalną politykę.

Makowski pisze też, że potrzebujemy odwagi, determinacji i nadziei. I tu się z nim w stu procentach zgadzam. Odwagi do głoszenia niepopularnych idei. Determinacji do przekonywania odwróconych od Europy obywateli. I nadziei, że podejmowane przez nas działania mają sens i przyniosą skutek.

Tych cnót nie zrealizuje ten, kto „powiedzie lud na barykady". Uliczny trybun albo cyniczny populista. Będzie to ten, kto potrafi przekonać ludzi do tego, żeby otworzyli oczy na rzeczywistość. W której nie ma łatwych rozwiązań. W której przyszły sukces trzeba okupić wyrzeczeniami tu i teraz. W której jeśli ma istnieć nadzieja dla naszych dzieci musimy w końcu zapłacić rachunki za życie ponad stan. Rzeczywistość, gdzie dochody i wydatki muszą się zgadzać  – jak to w dorosłym życiu. Nie ma rodziców, którzy płacą kieszonkowe, a w razie czego pokryją nieprzewidziane wydatki. Mamy tylko tyle, ile sami zarobimy. Młodzi ludzie, którzy tego nie zrozumieją żyją albo na rodzicielskim garnuszki albo na marginesie społeczeństwa klepiąc biedę, nieprzystosowani i nieszczęśliwi. Unia Europejska nie ma „rodziców", którzy byliby w stanie ją utrzymać więc pozostaje jest drugi wariant – biedy i marginalizacji. Albo też, co wieszczy szef think-tanku PO – wściekła uliczna rewolucja. Na szczęście istnieje alternatywa.

Drodzy polscy i europejscy rodacy, czas dorosnąć.

Pisał w opiniach

Jarosław Makowski „Rodzi się gniew"

Publicystyka
Roman Kuźniar: 100 dni Donalda Trumpa – imperializm bez misji
Publicystyka
Weekend straconych szans – PiS przejmuje inicjatywę w kampanii prezydenckiej?
felietony
Marek A. Cichocki: Upadek Klausa Schwaba z Davos odkrywa prawdę o zachodnim liberalizmie
Publicystyka
Koniec kampanii wyborczej na kółkach? Dlaczego autobusy stoją w tym roku w garażach
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
analizy
Jędrzej Bielecki: Radosław Sikorski nie ma już złudzeń w sprawie Donalda Trumpa