Europie trzeba przywrócić politykę. Europejskie państwa narodowe są faktycznie niesuwerenne, w takim sensie, że ich decyzje nie są w stanie wpłynąć na rzeczywistość. Nie mają szans w starciu ze światowymi gigantami, zarówno państwami jak i korporacjami. Polityczność z poziomu narodowego trzeba przenieść na poziom europejski.
Jarosław Makowski w tekście „Rodzi się gniew" opublikowanym 7 stycznia w „Rzeczpospolitej" straszy. Straszy rynkiem, straszy uliczną rewolucją i zagrożeniem dla Europy. Pisze: „Tym, co nadciąga wielkimi krokami i co najpewniej wybuchnie ze zdwojoną siłą w 2013 roku, jest wściekłość. (...) Dziki gniew, który zobaczymy na ulicach i placach naszych miast wiosną. Ludzka wściekłość i gniew, które zapewne przeobrażą się w formy drastycznych protestów."
Strach może mobilizować, ale potrafi też odbierać rozum. Nie pozwólmy, żebyśmy znaleźli się w tej drugiej kategorii.
Przeciw ochlokracji
Rewolucja uliczna, którą wieszczy Makowski, jest przerażającą perspektywą. Czy będzie zmanipulowana przez cynicznych polityków, czy też oddolnie wyłoni swojego Robespierre'a nie ma większego znaczenia. Powrót przemocy do polityki europejskiej byłby tragedią, zabarwioną dozą ironii, bo przecież dopiero co Unia Europejska otrzymała pokojowego Nobla.
Jeśli Makowski w swoją diagnozę wierzy (a nie mam powodów, żeby uważać, że jest inaczej) wówczas nadrzędnym celem, jaki powinien postawić przed sobą (oraz partią, której think-tankowi szefuje, czyli Platformie Obywatelskiej) jest zapobieżenie ulicznym zamieszkom, które nie tylko żadnego z problemów Unii Europejskiej nie rozwiążą, a mogą być one wręcz przyczyną końca projektu europejskiego w obecnym kształcie.