Lizbońskie rozterki w Dublinie i Brukseli

Premier Irlandii do czwartku musi się zastanowić, co zrobić z traktatem lizbońskim. Pozostali członkowie Unii są skłonni do ustępstw, ale za cenę wyraźnej obietnicy powtórki referendum

Publikacja: 07.12.2008 17:04

Brian Cowen

Brian Cowen

Foto: AFP

Szef rządu w Dublinie Brian Cowen ma czas do czwartku, bo wtedy zaczyna się dwudniowy szczyt Unii Europejskiej w Brukseli.

Gdy 9 czerwca Irlandia odrzuciła traktat lizboński w Brukseli oraz w Paryżu, który trzy tygodnie później obejmował półroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej, nerwowo szukano sposobów wyjścia z kolejnego pata.

Właściwie od początku było jasne, że scenariusz jest tylko jeden: przekonanie pozostałych do przyjęcia dokumentu, a następnie namówienie odosobnionej Irlandii do powtórzenia referendum. Ten pierwszy warunek prawie jest spełniony.

Ratyfikacji nie dokończyły tylko Czechy. W Polsce natomiast przyjęty przez parlament dokument czeka na podpis prezydenta, a w Niemczech prezydent Horst Köhler czeka jeszcze na werdykt Federalnego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie traktatu.

Nicolas Sarkozy, który był w sobotę w Polsce, zaapelował do Lecha Kaczyńskiego o podpisanie traktatu do końca roku (wywiad dla „Faktu”). Ale to tylko kwestia symboliczna, bo przecież Kaczyński i tak traktatu nie zablokuje.

Czy spełniony zostanie drugi warunek, dowiemy się na szczycie w Brukseli 11 i 12 grudnia. Przez ostatnie dwa tygodnie premier Irlandii objeżdżał stolice Unii Europejskiej, szukając poparcia dla swoich postulatów. Z najnowszych sondaży wynika bowiem, że w Irlandii coś drgnęło.

Po raz pierwszy traktat lizboński mógłby uzyskać poparcie większości, ale po spełnieniu podstawowego warunku: zachowania zasady jeden komisarz na kraj, która gwarantowałaby Irlandii posiadanie swojego przedstawiciela w unijnej egzekutywie. I o to prosił Cowen w Paryżu, Berlinie, Londynie, Sztokholmie i Helsinkach.

Według informacji podawanych po spotkaniach Dublin może liczyć na zrozumienie pozostałych stolic. Pozostaje jednak problem, jak to zrobić, bo czasu jest niewiele. Wiadomo już, że ewentualne powtórne referendum w Irlandii nie odbędzie się wcześniej niż na jesieni 2009 roku, co oznacza, że traktat lizboński będzie obowiązywał najwcześniej od 2010 roku. Do tego czasu Unia działa pod rządami traktatu nicejskiego, który przewiduje zmniejszenie liczby komisarzy już od 2009 roku (traktat lizboński od 2014 roku). Co więcej, zmiana tego zapisu w Traktacie nicejskim wymaga zwołania konferencji międzyrządowej, a potem ratyfikowania poprawki przez wszystkie 27 państw. W lizbońskim sprawa wygląda dużo prościej: do zwiększenia liczby komisarzy wystarczy jednomyślna decyzja 27 państw wyrażona, ale bez ratyfikacji.

Oczywiście rządy mogą się porozumieć i obiecać Irlandii, że przejściowo dostanie ona swojego komisarza. Wtedy na przykład miejsce w egzekutywie straciłby kraj, któremu przypadłoby stanowisko wysokiego przedstawiciela UE ds. polityki zagranicznej (obecnie piastowane przez Javiera Solanę z Hiszpanii).

Ale do tego potrzebna jest dobra wola, której okazanie wymaga jasnych deklaracji ze strony Dublina. Francja bardzo chce, żeby Brian Cowen na szczycie nie tylko obiecał nowe referendum, ale jeszcze od razu określił jego datę na jesień 2009 roku. Na razie jednak irlandzki premier się waha. Bo obietnica zyska mu przyjaciół w Unii, ale ewentualna druga porażka definitywnie zakończy jego karierę polityczną.

Szef rządu w Dublinie Brian Cowen ma czas do czwartku, bo wtedy zaczyna się dwudniowy szczyt Unii Europejskiej w Brukseli.

Gdy 9 czerwca Irlandia odrzuciła traktat lizboński w Brukseli oraz w Paryżu, który trzy tygodnie później obejmował półroczne przewodnictwo w Unii Europejskiej, nerwowo szukano sposobów wyjścia z kolejnego pata.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Pożegnanie papieża Franciszka i polska polityka
Publicystyka
Artur Bartkiewicz: A może zwycięzcą wyborów prezydenckich będzie Adrian Zandberg?
Publicystyka
Nawrocki zyskuje w Kanale Zero. Czy Trzaskowski przyjmie zaproszenie Stanowskiego?
Publicystyka
Przemysław Kulawiński: Spór o religię w szkołach. Czy możliwe jest pogodzenie skrajnych stanowisk?
Publicystyka
Marek Migalski: Końskie – koszmar Rafała Trzaskowskiego