Jednym z kluczowych problemów, jakie poruszono w lutym na watykańskim szczycie biskupów, była kwestia przejrzystości i „wyśledzalności" w Kościele. W swoim wystąpieniu arcybiskup Monachium i Fryzyngii kard. Reinhard Marx mówił, że administracja kościelna potrzebuje ich po to, by dla wszystkich „było czytelne, kto zrobił co, kiedy, dlaczego i po co oraz co zostało zdecydowane, odrzucone czy też wyznaczone do zrobienia". Na łamach „Rzeczpospolitej" o konieczności zerwania w Kościele z tzw. kulturą sekretu mówił m.in. o. Adam Żak, koordynator Episkopatu Polski ds. ochrony dzieci i młodzieży. To, jak istotna jest kwestia przejrzystości, dobitnie pokazał także film Tomasza Sekielskiego.
Dopiero dziś okazuje się, że w zdecydowanej większości spraw, które w filmie zostały ukazane, odpowiednie procedury kościelne rozpoczęły się lub zakończyły jeszcze przed jego emisją. Problem w tym, że w wielu przypadkach wiedziało o tym jedynie dość wąskie grono urzędników kurialnych w poszczególnych diecezjach.
Po emisji dokumentu Sekielskiego z oświadczenia archidiecezji wrocławskiej dowiedzieliśmy się, że siedzący w więzieniu ks. Paweł Kania nie jest już księdzem, a decyzja Watykanu o przeniesieniu go do stanu świeckiego zapadła jeszcze przed Świętami Wielkanocnymi. Archidiecezja mówiła o tym wprawdzie wcześniej – informacja była np. w „Faktach” TVN – ale nie przebiło się to szerzej do opinii publicznej. W swoim filmie nie podał jej także Sekielski – stąd ogólne wrażenie, że Kania w stanie duchownym wciąż pozostaje.
Także po emisji filmu diecezja toruńska podała informację o tym, że ks. Andrzej S. został do stanu świeckiego przeniesiony w roku 2015, a o fakcie tym zostały powiadomione inne diecezje. O uruchomionych procedurach poinformowali także biskup kielecki oraz metropolita warszawski. Oświadczenie w sprawie ks. Eugeniusza M. wydał również zakon marianów, którego rzecznik w filmie nic na ten temat nie chciał powiedzieć – choć trzeba zaznaczyć, że zgromadzenie wciąż nie chce powiedzieć, jaki był powód odsunięcia księdza od pracy duszpasterskiej. Ogromnego nacisku opinii publicznej i współbraci w biskupstwie potrzeba było, by abp Sławoj Leszek Głódź poinformował o tym, że powołana przez niego komisja bada sprawy ks. Henryka Jankowskiego i ks. Franciszka Cybuli.
Odpowiednie podanie tych informacji do wiadomości publicznej, szczególnie w sprawach, które są publicznie znane lub budzą kontrowersje, pozwoliłoby zapewne na uniknięcie formułowanych pod adresem Kościoła zarzutów o chęć ukrywania czegokolwiek. Osłabiłoby także ogólny wydźwięk filmu i być może słuszny dziś gniew społeczeństwa byłby mniejszy.
Odrębnym zagadnieniem jest kwestia rzetelności twórcy filmu. Nie podał informacji, że Kania księdzem nie jest. Ani słowem nie wspomniał też o tym, że archidiecezja gnieźnieńska natychmiast po tym jak dotarła do niej wieść o tym, że usunięty z kapłaństwa Andrzej S. wciąż odprawia msze i sprawuje posługę na jej terenie, podjęła w tym zakresie odpowiednie kroki.
Oczywiście sprawa jest dużo bardziej złożona, bo dotyczy np. księży ukaranych za niewłaściwe postępowanie, lecz niewydalonych ze stanu kapłańskiego, dotyczy też spraw, które są dopiero na etapie wyjaśniania, a obowiązuje zasada domniemania niewinności. Ale czy i o tych sprawach – z ukryciem personaliów, tak jak robią to cywilne organy ścigania – nie można poinformować opinii publicznej w formie komunikatu, choćby na stronie internetowej kurii?
Można i trzeba dyskutować o konkretnych rozwiązaniach. Ale przejrzystość to krok do tego, by Kościół odzyskał wiarygodność.