Tzw. kwota wolna od podatku, wynosząca na naszej zielonej wyspie 3,1 tys. zł rocznie, jest nie tylko 20-krotnie niższa niż w bogatych Niemczech czy Wielkiej Brytanii, ale także kilkukrotnie niższa niż w bankrutującej Grecji czy krajach Afryki. Tzw. minimum egzystencji wynosi u nas 6 tys. zł rocznie.
Nad tą paranoją postanowiła się wreszcie pochylić prof. Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich. Chwała jej za to. Nie ma chyba obszaru, który bardziej nadawałby się do refleksji urzędnika powołanego do obrony obywateli przed opresją rządu.
RPO złożyła wczoraj do Trybunału Konstytucyjnego skargę na tę oczywistą niesprawiedliwość. Argumenty przytaczane przez panią profesor są druzgocące. „Zdaniem RPO wymaga rozważenia, czy osoba żyjąca w ubóstwie (na granicy minimum egzystencji) może być równocześnie uznana przez prawo podatkowe za osobę, która jest zdolna do ponoszenia ciężarów publicznych" – pisze rzecznik. Wskazuje też, że państwo postępując tak jak obecnie, „przyczynia się do poszerzenia sfery ubóstwa i uzależnia osoby (ubogie – red.) od pomocy publicznej". „Niweczy też podstawowy cel pomocy społecznej mającej wspierać osoby i rodziny, by samodzielnie przezwyciężyły swoje problemy".
Prof. Lipowicz nie pozostawia suchej nitki na decyzjach rządzących, którzy dowolnie zamrażają kwotę wolną od podatku. Zwraca uwagę, że nie była ona podnoszona od 2006 r. Ostatni raz tę kwotę podniósł – zmniejszając przez to obciążenia podatkowe – rzekomo socjalny rząd PiS. Liberałowie spod znaku PO od tamtej pory zaciskają Polakom coraz mocniej pętlę fiskalizmu na szyi.
Warto, aby w tej sprawie zmobilizowali się młodzi ludzie. To właśnie oni, jako wchodzący na rynek pracy, zarabiają najmniej, a więc płacą najwyższą cenę fiskalnej paranoi. Gdyby rozpoczęli w mediach społecznościowych kampanię pt. „Stop wyzyskowi fiskalnemu", gdyby w dniu rozprawy pojawili się przed gmachem Trybunału, politycy otrzymaliby czytelny sygnał: „Nie zgadzamy się na waszą bezrefleksyjną opresyjność".