Tymczasem w świetle unijnego prawodawstwa opuszczenie eurozony jest możliwe tylko wraz z opuszczeniem Unii Europejskiej. To, że się o tym nie wspomina, oznacza, że zapewne są przygotowane jakieś cudowne interpretacje brukselskich prawników wykonane dla dobra utrzymania zjednoczonej Europy.
Utrzymywanie za wszelką cenę każdego członka w UE, niezależnie od tego, jak on sam podchodzi do europejskich reguł i wartości, może się jednak bardzo źle skończyć. Szczególnie w odniesieniu do takiego kraju jak Grecja, różniącego się od innych członków pod względem kulturowym, a także sympatii politycznych wobec świata pozaunijnego. Nieprzypadkowo analitycy ważnego think tanku European Council on Foreign Relations już w 2007 roku uznali Grecję za konia trojańskiego Kremla w Europie. A było to przed kryzysem finansowym i przed rosyjską agresją na Ukrainie. Teraz prorosyjskie sympatie w Grecji są jeszcze silniejsze, rosną wprost proporcjonalnie do wzrostu nastrojów antyniemieckich. Wynikają z – logicznego – poczucia bliskości religijnej, prawosławnej i – nielogicznego – poczucia więzi skrajnie lewicowych (Rosja jest w rzeczywistości krajem oligarchicznej odmiany drapieżnego kapitalizmu, niezainteresowanym losem klasy robotniczej, zwłaszcza u siebie).
Jak już tu pisałem, Grecja wypchnięta ze strefy euro, a pozostawiona w UE, zagrozi europejskiej polityce zagranicznej i dotyczącej bezpieczeństwa. Bo w tych kwestiach obowiązuje jednomyślność. Upokorzona może naprawdę pokazać, co oznacza koń trojański Kremla. I dotkliwie zagrozić interesom naszego kraju.
Dla Polski lepiej by było, żeby Grecja została i w UE, i w strefie euro. Jest ona ważnym strategicznie krajem, i dla Europy, i dla NATO, i dla USA, które zaangażowały się w jej obronę. Tyle że to kosztuje. I nie tylko dlatego, że trzeba będzie Grecji w końcu darować część długów, lecz również i z tego powodu, że może to wywołać falę żądań łamania dotychczasowych unijnych reguł finansowych w innych krajach. Tak czy owak czeka nas swoista Grewolucja.