Decyzję o jej dokonaniu rozważa się jako reakcję na coś subiektywnie odbieranego jako większe zło. I raczej takimi sytuacjami należy się zająć: aborcja to skutek, który oskarża nie tylko ją dokonujących, ale całe społeczeństwo. Dobro wspólne wymaga pomocy matce, rodzinom – zainteresowania, troski i odpowiedzialności. W tym mieści się przyjęcie właściwych regulacji prawnych.
W starożytnym Rzymie aborcja pozostawała w gestii ojcowskich decyzji. Trzeba wszelako pamiętać, że w V w. przed Chr. w ogóle panowała w nim inna wrażliwość na życie najmłodszych. Ustawy królewskie zakazywały karania dzieci śmiercią przed trzecim rokiem życia, nakazując wychowanie wszystkich synów oraz najstarszej córki. W 451 r. przed Chr. ustawa XII tablic zabroniła zabijania dzieci bez słusznej przyczyny... Żona czy synowa nie mogły przerwać ciąży bez zgody ojca rodziny – pod jego bowiem władzę dziecko wchodziło (o statusie prawnym dzieci małżeńskich decydował moment poczęcia, dzieci pozamałżeńskich – chwila urodzenia). W Rzymie I w. przed Chr. miejsce wymierzania prywatnie sprawiedliwości za czyny społecznie niebezpieczne (głównie przez ojców rodzin) zaczęło coraz szerzej zajmować prawo karne. Wkrótce stoicki filozof z I w. po Chr. Gajusz Musoniusz Rufus zaświadczył o istnieniu ustaw antyaborcyjnych, zabraniających kobietom usuwania ciąży, nieposłuszne zaś poddających karom. Zakazywano im też „doprowadzania się do stanu niepłodności i zapobiegania ciąży". W tych czasach w pełni udokumentowana jest świadomość, że w ilekroć szło o prawa dziecka nienarodzonego, mamy do czynienia z osobą ludzką wyposażoną w zdolność prawną. Chrześcijański cesarz Justynian, przecież niechętny rozwodom, rozszerzył w 533 r. katalog ich słusznych przyczyn o doprowadzenie przez żonę do aborcji.