Tomasz Major, prezes Izby Pracodawców Polskich, która zrzesza ok. 1500 przedsiębiorstw wysyłających pracowników na kontrakty za granicę, nie ma złudzeń. Nawet 15 z 21 tys. firm, które dziś się tym zajmują, wypadnie z rynku, jeśli nowa dyrektywa dotycząca delegowania pracowników zostanie przyjęta w obecnej formie.

A konkretnie – z poprawkami, które przegłosowała unijna Komisja ds. Zatrudnienia i Spraw Socjalnych. Według nich inspektorzy w krajach przyjmujących pracowników będą mogli bez ograniczeń kontrolować delegowanych i ich pracodawców. Co więcej, firmy wysyłające swoich ludzi za granicę będą musiały tam mieć swego formalnego przedstawiciela, obowiązkowo tłumaczyć całą dokumentację i przechowywać ją w kraju przyjmującym – To absurd.  Firma, która deleguje trzech ludzi do montażu schodów w Tuluzie, będzie musiała pokryć koszt pełnomocnika i wynajmu lokalu do przechowywania dokumentacji – oburza się Tomasz Major.

Stowarzyszenie Inicjatywa Mobilności Pracy (IMP) podkreśla, że otwarta lista środków kontrolnych może łatwo prowadzić do dyskryminacji przedsiębiorstw świadczących usługi w innym państwie Unii. – Same kontrole nam nie straszne, ale już uznaniowość urzędniczych decyzji jest groźna dla każdego biznesu – podkreśla Artur Ragan, rzecznik agencji Work Express, która od 2005 r. deleguje pracowników do krajów UE. Niepokoi go też przepis, który wprowadza solidarną odpowiedzialność klienta za świadczenia wobec pracownika. Umożliwia to obciążanie klientów kosztami pracodawcy. – W rezultacie nie będą oni wybierać firm delegujących – argumentuje Stefan Schwarz z IMP.

Filip Rieger, koordynator kontraktów eksportowych w Geofizyce Kraków, twierdzi, że dodatkowe narzędzia kontroli wydłużą proces delegowania pracowników i utrudnią płynne realizowanie zamówień. A w biznesie liczy się czas. -– Nowe regulacje mogą zmniejszyć konkurencyjność polskich firm – ocenia przedstawiciel krakowskiej spółki, która w 2012 r. delegowała za granicę kilkuset pracowników do prac sejsmicznych przy poszukiwaniach węglowodorów.