Czwarta fala pandemii dopiero się wzmaga, ale większość firm już planuje docelowy model działania po pandemii. Spora część pracodawców zakłada zwiększenie udziału pracy zdalnej, zwłaszcza że przyzwyczaili się do niej sami szefowie. W lipcowym sondażu firm Antal i Cushman, który objął prawie 1,4 tys. specjalistów i menedżerów, tylko 15 proc. z nich stwierdziło, że po zakończeniu pandemii chcieliby wrócić do pełnej pracy w biurze.
Pozostali opowiadali się najczęściej za modelem hybrydowym, w którym co najmniej jeden dzień w tygodniu można pracować zdalnie. Podobny wynik przynoszą praktycznie wszystkie badania pracowników, a odsetek zwolenników elastycznej (najczęściej hybrydowej) pracy przekracza niekiedy 90 proc.
Opory menedżerów
Nic więc dziwnego, że coraz więcej firm wychodzi naprzeciw pracowniczym oczekiwaniom, choć ze sporymi oporami po stronie szefów. Jak dowodzi przeprowadzone w lipcu i sierpniu badanie EY, które objęło prawie 1,1 tys. top menedżerów z dziewięciu państw (niestety, bez Polski), aż 79 proc. firm planuje mniej lub bardziej hybrydowe zmiany. Ponad ośmiu na dziesięciu szefów jest zresztą świadomych, że pracownicy potrzebują elastyczności co do miejsca i czasu pracy (pomogło im to uświadomić wiosenne badanie EY, w którym taką potrzebę wskazało 88 proc. pracowników).
Pomimo to 35 proc. top menedżerów chciałoby pełnego powrotu do biur po pandemii. Co prawda zwykle nie mają zastrzeżeń co do produktywności podwładnych (ponad 80 proc. twierdzi, że można ją mierzyć niezależnie od miejsca pracy), ale wskazują sporo innych barier. Prawie połowa obawia się, że trudno będzie umożliwić wszystkim elastyczność na równych zasadach, skoro część pracowników musi pracować w miejscu pracy lub w ściśle określonych godzinach. Ponad dwie piąte szefów widzi też w pracy hybrydowej ryzyko dla kultury organizacyjnej, kreatywności i współpracy (będzie trudniej o pełną integrację zespołów.)