Paryż i Berlin ogłosiły, że 22 stycznia w Akwizgranie zostanie podpisany traktat, który miałby być następcą Traktatu Elizejskiego z 1963 roku. Te kraje zbyt wiele jednak teraz dzieli, ich przywódcy są zbyt słabi, a pozostałe państwa członkowskie zbyt ambitne, by wierzyć w sprawczą moc nowego porozumienia.
– Otoczenie się zmieniło i coraz bardziej kontestuje francusko-niemieckie przywództwo – uważa Janis Emmanouilidis, dyrektor w brukselskim think tanku European Police Centre (EPC).
To otoczenie to nie tylko rosnące w siłę ruchy eurosceptyczne, które doszły do władzy w Polsce, na Węgrzech i we Włoszech, a zyskują poparcie w wielu innych państwach UE.
To także rządy płynące w głównym nurcie europejskiej integracji, które nie są przekonane, że francusko-niemieckie inicjatywy są dla nich korzystne. Przykładem choćby liga hanzeatycka, nieformalne porozumienie powołane przez Holandię i skupiające państwa Europy Północnej. Jego głównym celem jest blokowanie jakichkolwiek prób Francji zwiększenia solidarności i rozluźnienia dyscypliny w strefie euro.
Co prawda Niemcy się francuskim ambicjom skutecznie opierają, ale Holendrzy i ich mali i średni sojusznicy na wszelki wypadek trzymają rękę na pulsie i wspólnie wyrażają swoje twarde stanowisko.