Opozycyjna kandydatka na prezydenta najpierw zebrała w czwartek ponad 70 tys. ludzi na swoim wiecu w Mińsku i udała się na weekend do zachodniej części kraju. Odwiedziła m.in. Mołodeczno, Wołkowysk, Lidę, Grodno, Baranowicze, Brześć. Nawet najstarsi mieszkańcy tych miast nie pamiętają takich tłumów. Szacuje się, że w samym Grodnie w sobotę wyszło co najmniej 12 tys. ludzi, wielotysięczny tłum spotkał też Swiatłanę Cichanouską w niedzielę w Brześciu.
Jest jedyną kandydatką opozycyjną dopuszczoną do wyborów. Wystartowała zamiast męża, popularnego blogera Siarheja Cichanouskiego, aresztowanego pod koniec maja. W podróży po Białorusi towarzyszy jej Weronika Cepkało, żona niedopuszczonego do wyborów Waleryja Cepkały, byłego ambasadora Białorusi w USA. Niedawno uciekł z dziećmi do Rosji, a następnie do Kijowa. Trzecią kobietą na scenie białoruskich protestów jest Maria Kalesnikowa, która reprezentuje sztab aresztowanego Wiktara Babaryki, byłego prezesa rosyjskiego Biełgazprombanku.
Przez białoruskie niezależne media zostali już okrzyknięci „aniołkami Charliego” w nawiązaniu do słynnego amerykańskiego filmu. Nic nie obiecują, za to apelują do Białorusinów, by nie głosowali w wyborach przedterminowych, które w kraju ruszą już 4 sierpnia. Namawiają, by ich zwolennicy rejestrowali się na specjalnie utworzonym portalu belarus2020.org, a w momencie głosowania przesyłali tam zdjęcie ze swoją kartą do głosowania. Zapowiadają, że dzięki temu już po zamknięciu lokali wyborczych podadzą „alternatywne wyniki”. Namawiają też Białorusinów, by szli głosować dopiero w niedzielę wieczorem.
– Jeżeli się okaże, że niezależne dane będą mocno się różniły od tych oficjalnych, to każdy obywatel będzie mógł udać się do komisji wyborczej w swoim mieście i zapytać, co się stało z jego głosem. W jaki sposób to zrobi, zależy od niego – mówiła ostatnio Cichanouska w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.
W czwartek zaś jej mąż usłyszał kolejny zarzut – przygotowywania zamieszek masowych, za co grozi nawet osiem lat więzienia. Nowe zarzuty usłyszał tuż po tym, jak białoruskie służby zatrzymały 33 obywateli rosyjskich i stwierdziły, że są to bojówkarze z grupy Wagnera (najemnicy, na czele których stoi były oficer GRU). Mińsk twierdzi, że mieli destabilizować sytuację tuż przed wyborami, a na terenie kraju może przebywać nawet do 200 kolejnych. Moskwa zaprzecza i twierdzi, że są pracownikami prywatnej firmy ochroniarskiej, którzy przez Mińsk mieli lecieć do Turcji. Trwająca od kilku dni przepychanka dyplomatyczna odbiła się na białorusko-rosyjskiej granicy. Z doniesień białoruskich mediów wynika, że Rosjanie pod koniec tygodnia przywrócili kontrole paszportowe, tworząc nawet kilkukilometrowe korki.