Po niedzielnym głosowaniu wiadomo sporo, ale nie wszystko. 25 października dojdzie do dogrywki w JOW i dopiero wówczas wyjaśni się los aż 68 ze 141 miejsc w Sejmie. Na razie znowu wieje wiatr sprzyjający konserwatywnemu Związkowi Ojczyzny. Zyskał on poparcie prawie jednej czwartej głosujących, co dało mu na razie 24 mandaty. Z tego jeden dzięki zapewnieniu sobie już w pierwszej turze zwycięstwa w JOW przez Ingridę Šimonyte, która w zeszłym roku przegrała walkę o urząd prezydenta z Gitanasem Nausedą.
Główna partia rządząca, Związek Chłopów i Zielonych, zajęła drugie miejsce. 17,5 proc. głosów i 16 mandatów – to mniej, niż sugerowały sondaże. Do drugiej tury wprowadziła znacznie mniej kandydatów niż konserwatyści. Utrzymanie się u władzy Chłopów i Zielonych i ich premiera Skvernelisa nie będzie łatwe. Zwłaszcza że mają mniejsze zdolności koalicyjne niż rywal.
Pani premier?
5-proc. próg przekroczyła też populistyczno-lewicowa Partia Pracy pod wodzą pochodzącego z Rosji Wiktora Uspaskicha i tylko z nią trudno sobie wyobrazić współpracę Związku Ojczyzny. Poza tym udało się to silniejszej z dwóch partii socjaldemokratycznych (tej skłóconej z Chłopami i Zielonymi) i dwóm partiom liberalnym (one są naturalnymi sojusznikami konserwatystów). Niespodzianką jest zwłaszcza trzecie miejsce ugrupowania Uspaskicha.
Przed dzieleniem skóry na niedźwiedziu przestrzega Šarunas Liekis, prof. politologii z Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie. Jak podkreśla w rozmowie z „Rzeczpospolitą", obóz konserwatywno-liberalny ma 37 pewnych miejsc, a obecny obóz rządzący – 35.
– Wszystko rozstrzygnie się w drugiej turze. Kandydaci konserwatystów będą mieli kłopot ze zdobyciem większości, bo głosy z tych, którzy odpadli w pierwszej turze, przejdą zazwyczaj na ich przeciwników – uważa Liekis.