Polityczny detoks Kaczyńskiego

Przeprowadzka Donalda Tuska do Brukseli zakończyła jeden z najzacieklejszych i zarazem najbardziej osobistych sporów politycznych III RP. Ten konflikt stracił rację bytu. Skoro nie ma Tuska, to i Kaczyński nic już nie musi – pisze publicysta.

Aktualizacja: 26.06.2015 23:04 Publikacja: 25.06.2015 20:59

Donald Tusk i Jarosław Kaczyński

Donald Tusk i Jarosław Kaczyński

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

O kondycji Prawa i Sprawiedliwości najlepiej świadczą zdjęcia, jakie przedostały się do mediów z prezesem w roli głównej. Jarosław Kaczyński jest na nich uśmiechnięty i wyluzowany. A to pije piwo ze znajomymi, a to pływa łódką po jeziorze, a to pokazuje się z młodymi ludźmi. Żadnego stresu. Żadnego napięcia. Czysty luz.

Zrozumiał, że jego siła leży zupełnie gdzie indziej

Takiego samego wyluzowanego Kaczyńskiego zobaczyliśmy w sobotę na konwencji PiS. To nie był prezes, który zionie agresją wobec swoich politycznych przeciwników. To nie był Kaczyński, który gdy mówi o ludziach, z którymi jest w politycznym sporze, to słuchający czuje, że ma zaciśniętą pięść. To nie był prezes, który dzieli Polaków na tych, którzy są tam, „gdzie stało ZOMO", i tych, którzy znajdują się po właściwej stronie, gdyż stoją obok niego.

Zobaczyliśmy Kaczyńskiego, po długiej zresztą publicznej abstynencji, odświeżonego, jakby wrócił nie tyle po jakiejś odnowie biologicznej ze spa, ile po swoistym psychologicznym detoksie.

Co takiego się stało, że Kaczyński ma tak dobry humor, że tryska optymizmem i mówi o potrzebie dialogu i szacunku? Nie został przecież ani prezydentem, gdyż prezydenturę sprzątnął mu sprzed nosa namaszczony zresztą przez niego Andrzej Duda. Nie jest też kandydatem na premiera, jeśli to PiS wygra jesienne wybory, gdyż namaścił właśnie na to stanowisko wiceszefową partii Beatę Szydło.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Kaczyński zrozumiał, że jego siła leży zupełnie gdzie indziej. Że jest w sytuacji, którą najlepiej oddają słowa św. Pawła: „nic nie muszę, wszystko mogę". Do niedawna prezes „musiał": wygrać wybory i utrzymać przywództwo w swojej partii. Musiał pilnować harcowników, którzy mu zagrażają, gdyż marzą, by zająć jego miejsce. Ale musiał jeszcze jedną rzecz, najważniejszą: być na pierwszej linii ognia.

Dlaczego? Bo na tej linii był także Donald Tusk, który działał na Kaczyńskiego jak płachta na byka. Bo tak na serio, to Kaczyński karmił się politycznie niechęcią do byłego premiera. To ten bój go fascynował, gdyż uważał go za kluczowy, ważny, naprawdę rozstrzygający – bój, w którym walczył i konkurował z Donaldem Tuskiem.

Dziś, kiedy zabrakło Tuska, Kaczyński zmienił optykę. Skoro nie ma Tuska, to i Kaczyński nic już nie musi. Dzisiejsza polityka nie ma już dla prezesa tak spersonalizowanego charakteru jak wtedy, gdy walczył przeciwko Tuskowi. Przeprowadzka byłego premiera do Brukseli zakończyła jeden z najzacieklejszych i zarazem najbardziej osobistych sporów politycznych III RP. Ten konflikt stracił rację bytu. A jeśli tak, to Kaczyński może sobie pozwolić na to, aby przestać być frontmanem. Aby zejść z pierwszej linii ognia. Aby w końcu przestać zabiegać o najważniejsze stanowiska w państwie.

Władza nad elektoratem

Czy to znaczy, że nie interesuje go również władza? Nie, nic z tych rzeczy. Prezes nie tylko chce władzy, ale już sprawuje ją w sposób absolutny. Jarosław Kaczyński jest jedynym i niekwestionowanym liderem Prawa i Sprawiedliwości czy – szerzej – prawicowego elektoratu. Ma nad tym elektoratem władzę niemal absolutną.

Takiej władzy nie ma żaden inny polityk. Sprawuje dziś tę władzę nie przez dyscyplinowanie, ale przez kontrolowanie dusz swoich wyborców. Kaczyński nie musi więc być ani prezydentem, ani premierem, by de facto rządzić. Nie musi brać odpowiedzialności za codzienne decyzje, aby te podejmowane w państwie przez namaszczonych przez niego ludzi były zgodne z jego wolą.

Wyszkolił hejterów

Jarosław Kaczyński nie ma konta na Facebooku czy Twitterze – a mimo to w dużym stopniu jego duch unosi się nad mediami społecznościowymi. Jego punkt widzenia i sposób myślenia są tam obecne, choć Kaczyńskiego w sieci próżno szukać. Prezes długo pracował, by wychować i wyszkolić armie ludzi (od hejterów poczynając, a na bliskich mu publicystach kończąc), którzy nie tyle są jego zagorzałymi wyborcami, ile wyznawcami. Nie tyle głosują na Kaczyńskiego, co w niego wierzą. Nie traktują go jak lidera partii, ale jak guru quasi-religijnej wspólnoty.

Jarosław Kaczyński osiągnął w swojej partii status, i rodzaj władzy, o którym marzy każdy przywódca. Dlatego pytanie, czy prezydent Duda lub – gdy PiS wygra wybory – premier Szydło wybiją się na niepodległość, jest tak samo zasadne, jak pytanie o to, czy zimą może nie być w Polsce śniegu. I bynajmniej nie dlatego, że Kaczyński będzie naciskał na prezydenta Dudę. Będzie dokładnie odwrotnie. To prezydent Duda będzie doskonale wiedział, co ma robić, by prezes był zadowolony. I będzie w tym działaniu gorliwy i karny.

Mechanizm zależności i poddaństwa

Niektórzy majaczą, że Duda jako prezydent może zbudować własną pozycję polityczną. Bzdura. Andrzej Duda jest na tyle młody, że nie wyobraża sobie, by kończyć prezydenturę po pierwszej kadencji. To, jak trudno jest zbudować pozycję niezależną od partii, zwłaszcza gdy przystępuje się do kampanii, jak trudno jest wygrać wybory, chcąc być kandydatem obywatelskim, przećwiczył właśnie Bronisław Komorowski.

Andrzej Duda zapewne przyswoił sobie tę lekcję realnej polityki dogłębnie, czemu dał wyraz, kłaniając się w pas i dziękując na wszelkie możliwe sposoby i prezesowi Kaczyńskiemu, i działaczom Prawa i Sprawiedliwości w czasie ostatniej sobotniej konwencji. Wie też, że dopóki w PiS jest Kaczyński, to partia ta myśli, mówi i czuje tak, jak myśli, mówi i czuje prezes.

Podobnie sprawa ma się z Beatą Szydło, której dusza jest we władaniu Jarosława Kaczyńskiego, polityczką, której kariera w każdym calu zależy od decyzji prezesa. Zresztą: ktokolwiek z polityków PiS nie zostałby namaszczony przez prezesa na premiera i nim został (jeśli PiS wygra wybory), mechanizm zależności i poddaństwa byłby dokładnie taki sam.

Prezes wszystko może

Bo dziś siła polityczna – ale przede wszystkim duchowa – Kaczyńskiego polega na tym, że oddaje władzę techniczną, by zabsolutyzować władzę polityczną. Zmiana optyki z „musi" na „może" sprawiła, że Jarosław Kaczyński nie tylko zdobywa „władzę bez władzy", posiadając władzę nad duszami swoich polityków bez konieczności codziennego zarządzania państwem, ale także zmienia partię, wprowadzając do wewnątrzpartyjnego obiegu nowe twarze, choć ćwiczone w politycznym rzemiośle przez mistrza, jakim jest Jarosław. Polityków i polityczki, którzy – z racji tego, że są przez Kaczyńskiego namaszczani – przez PiS-owski elektorat są przyjmowani bez mrugnięcia okiem.

Jarosław Kaczyński, który znalazł się w sytuacji, że „nic nie musi, ale wszystko może" i sprawuje „władzę bez władzy", zmienia wszystkie reguły politycznej gry. Reguły, których wciąż nie rozpoznali ani publicyści straszący realnym „powrotem Kaczyńskiego do władzy", ani konkurenci polityczni, którzy nie potrafią skutecznie walczyć z PiS, gdy frontmanem nie jest już Kaczyński, ale Duda czy Szydło. Im szybciej zmianę tej gry przyswoją sobie konkurenci PiS, tym skuteczniej będą mogli walczyć w jesiennych wyborach.

Autor jest filozofem, teologiem i publicystą, radnym Sejmiku Województwa Śląskiego. Do niedawna był szefem Instytutu Obywatelskiego, think tanku Platformy Obywatelskiej

Polityka
Radosław Sikorski: Ukraina nie walczyła o Krym, ale USA zapominają o jednym
Polityka
Marcin Mastalerek tłumaczy, dlaczego prezydent Andrzej Duda poparł Karola Nawrockiego
Polityka
Nowy sondaż prezydencki: Skład II tury wydaje się przesądzony
Polityka
Bosak w jednej partii z Netanjahu. „Łączące poczucie strachu przed islamizacją”
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Polityka
Po wyborach prezydenckich Trzecią Drogę czeka poważna zmiana