Sceny polityczne w Rumunii i Polsce nie dają się łatwo porównać, dlatego możliwe jest jeszcze jedno: u nas z Grzegorzem Braunem powalczyłby Szymon Hołownia. W każdym razie byliby to politycy spoza dwóch najważniejszych sił, długo ze sobą rywalizujących, choć w przypadku Rumunii te dwie główne partie, socjaldemokratyczna PSD, zwana jeszcze czasem postkomunistyczną, oraz Partia Narodowo-Liberalna (PNL), zdecydowały się jednak na coś w rodzaju PO–PiS-u.
Czytaj więcej
Błyskotliwa kariera Calina Georgescu byłaby niemożliwa, gdyby nie rumuńska specyfika – głęboki kryzys zaufania do państwa, partii i mediów.
W Rumunii sąd konstytucyjny, ku radości mainstreamu, anulował na początku grudnia wybory, które mógłby wygrać albo bardzo skrajnie prawicowy i prorosyjski Călin Georgescu, albo liberalna, ale nie z głównego nurtu Elena Lasconi (jej partia wywodzi się z ruchów miejskich). Po pierwszej turze, którą ten sąd zresztą początkowo uznał za ważną, odpadli kandydaci głównych graczy – PSD (Marcel Ciolacu, co istotne – premier Rumunii) i PNL (Nicolae Ciucă). Przytrafiło się to też liderowi najważniejszej partii skrajnie prawicowej AUR, George’owi Simionowi. Jak później ujawnili dziennikarze śledczy, mainstream, konkretnie PNL, tak bardzo bał się Simiona, że pompował w mediach społecznościowych mało znanego Georgescu. Pompowanie wyszło nieoczekiwanie dobrze.
O anulowanych z wątpliwych powodów wyborach prezydenckich w Rumunii przypomniał w Monachium J.D. Vance
Sprawa odwołanych wyborów przestawała budzić emocje, przynajmniej poza Rumunią – mający mieć przedłużoną kadencję prezydent Klaus Iohannis (z PNL) zdążył niedawno ogłosić swoją dymisję, co jest konsekwencją kryzysu politycznego wywołanego przez anulowanie wyborów.
Aż tu nagle, pod koniec zeszłego tygodnia, odgrzał ją amerykański wiceprezydent J.D. Vance na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Prowokował liderów Unii Europejskiej, uznając, że jest dla siebie samej większym zagrożeniem niż Rosja. A mówiąc o słabości demokracji w Europie, wskazał na Rumunię, gdzie „kilkaset tysięcy euro wydanych przez Rosję na reklamy w mediach społecznościowych” decyduje o wypromowaniu niezbyt znanego kandydata na zwycięzcę pierwszej tury.