Reklama
Rozwiń

Jerzy Haszczyński: Gdyby Polska była Rumunią. Grzegorz Braun i Magdalena Biejat w drugiej turze

Anulowane z wątpliwych powodów wybory w Rumunii po tygodniach wciąż budzą emocje. Gdyby odbyła się druga tura, to prezydentem dużego kraju w naszym regionie byłby albo odpowiednik Grzegorza Brauna, albo Magdaleny Biejat.

Publikacja: 19.02.2025 04:43

Grzegorz Braun

Grzegorz Braun

Foto: PAP, Jarek Praszkiewicz

Sceny polityczne w Rumunii i Polsce nie dają się łatwo porównać, dlatego możliwe jest jeszcze jedno: u nas z Grzegorzem Braunem powalczyłby Szymon Hołownia. W każdym razie byliby to politycy spoza dwóch najważniejszych sił, długo ze sobą rywalizujących, choć w przypadku Rumunii te dwie główne partie, socjaldemokratyczna PSD, zwana jeszcze czasem postkomunistyczną, oraz Partia Narodowo-Liberalna (PNL), zdecydowały się jednak na coś w rodzaju PO–PiS-u.

Czytaj więcej

Czy to na pewno TikTok wybierał Rumunom prezydenta?

W Rumunii sąd konstytucyjny, ku radości mainstreamu, anulował na początku grudnia wybory, które mógłby wygrać albo bardzo skrajnie prawicowy i prorosyjski Călin Georgescu, albo liberalna, ale nie z głównego nurtu Elena Lasconi (jej partia wywodzi się z ruchów miejskich). Po pierwszej turze, którą ten sąd zresztą początkowo uznał za ważną, odpadli kandydaci głównych graczy – PSD (Marcel Ciolacu, co istotne – premier Rumunii) i PNL (Nicolae Ciucă). Przytrafiło się to też liderowi najważniejszej partii skrajnie prawicowej AUR, George’owi Simionowi. Jak później ujawnili dziennikarze śledczy, mainstream, konkretnie PNL, tak bardzo bał się Simiona, że pompował w mediach społecznościowych mało znanego Georgescu. Pompowanie wyszło nieoczekiwanie dobrze. 

O anulowanych z wątpliwych powodów wyborach prezydenckich w Rumunii przypomniał w Monachium J.D. Vance

Sprawa odwołanych wyborów przestawała budzić emocje, przynajmniej poza Rumunią – mający mieć przedłużoną kadencję prezydent Klaus Iohannis (z PNL) zdążył niedawno ogłosić swoją dymisję, co jest konsekwencją kryzysu politycznego wywołanego przez anulowanie wyborów. 

Aż tu nagle, pod koniec zeszłego tygodnia, odgrzał ją amerykański wiceprezydent J.D. Vance na Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa. Prowokował liderów Unii Europejskiej, uznając, że jest dla siebie samej większym zagrożeniem niż Rosja. A mówiąc o słabości demokracji w Europie, wskazał na Rumunię, gdzie „kilkaset tysięcy euro wydanych przez Rosję na reklamy w mediach społecznościowych” decyduje o wypromowaniu niezbyt znanego kandydata na zwycięzcę pierwszej tury.

Bo Rosja też wydawała pieniądze na bliskiego jej Georgescu, nie robiła tego tylko partia rumuńskiego mainstreamu, która jest oczywiście antyrosyjska.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii

Liderzy UE przyjęli ze spokojem, a niektórzy nawet z radością, anulowanie wyborów przez rumuński sąd. Wszystko pod hasłem: prorosyjską skrajną prawicę, wspieraną fake newsami przez Moskwę, trzeba izolować. Choć przecież w drugiej turze znalazła się też niewspierana przez Moskwę, nieprorosyjska i proeuropejska Elena Lasconi. Lasconi uznała wyrok sądu konstytucyjnego za „deptanie demokracji”. I miała rację.

Przyznała to właściwie, w zawoalowanej formie, nawet szacowna Komisja Wenecka. Podkreśliła, że wybory można odwołać „wyłącznie w bardzo wyjątkowych warunkach”. Czy one zaszły? Tu pojawia się masa wątpliwości. 

Polska po rumuńsku. Grzegorz Braun kontra Szymon Hołownia lub Magdalena Biejat

Gdyby Polska była Rumunią, to kto w pierwszej turze wyborów prezydenckich zdobyłby miejsca premiowane startem w walce o najważniejszy urząd? Bez wątpienia odpowiednikiem Călina Georgescu jest Grzegorz Braun – znajdujący się na prawo od Konfederacji, która go usunęła ze swoich szeregów. Georgescu też był krótko związany z AUR, rumuńskim odpowiednikiem Konfederacji, która ostatecznie uznała go za zbyt radykalnego. 

Kto jest odpowiednikiem Eleny Lasconi? Porównania nie są doskonałe, bo ona znajduje się w opozycji, a polscy kandydaci na odpowiednika – w koalicji rządzącej. Jej partia, Związek Ocalenia Rumunii (USR), należy na poziomie europejskim do frakcji Odnówmy Europę, dawnego liberalnego ALDE. Czyli gdyby to decydowało, to „polską Lasconi” byłby Szymon Hołownia, szef należącej do Odnówmy Europę Polski 2050.

Drugi wariant to Magdalena Biejat. Nie tylko dlatego, że to również kobieta z mniejszej proeuropejskiej partii. Także dlatego, że w eklektycznym USR są i lewicowi liberałowie, i obrońcy praw mniejszości. 

Sceny polityczne w Rumunii i Polsce nie dają się łatwo porównać, dlatego możliwe jest jeszcze jedno: u nas z Grzegorzem Braunem powalczyłby Szymon Hołownia. W każdym razie byliby to politycy spoza dwóch najważniejszych sił, długo ze sobą rywalizujących, choć w przypadku Rumunii te dwie główne partie, socjaldemokratyczna PSD, zwana jeszcze czasem postkomunistyczną, oraz Partia Narodowo-Liberalna (PNL), zdecydowały się jednak na coś w rodzaju PO–PiS-u.

Pozostało jeszcze 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wojna w Ukrainie – pomoc amerykańska mimo wszystko
Polityka
Plany Francji i Wielkiej Brytanii. Ostatni moment na odsiecz Ukraińcom
Polityka
Trzy punkty Tuska. „Dość gadania, czas działać!"
Polityka
Artur Bartkiewicz: Rosja dla nas jest zagrożeniem, dla USA – rywalem
Polityka
Nigel Farage nie jest już właścicielem swojej partii