W poniedziałek na spotkanie z prezydentem USA w Białym Domu leci Emmanuel Macron, dzień później w jego ślady pójdzie premier Wielkiej Brytanii Keir Starmer. Zgodnie z ich koncepcją europejska misja miałaby przede wszystkim monitorować, czy ewentualny rozejm, do jakiego miałoby dojść między Rosją i Ukrainą, jest przestrzegany. Dlatego składałaby się przede wszystkim z myśliwców, które wylatywałyby z baz w Polsce i Rumunii. Ich zadanie uzupełniałyby też drony. Częścią misji byłby też komponent morski. Jego zadaniem byłoby uniemożliwienie Rosji blokady ukraińskich portów na Morzu Czarnym.
Misja miałaby też zapewnić, że po raz pierwszy od lutego 2022 roku powróciłyby loty komercyjne na ukraińskie niebo
Dodatkowo relatywnie niewielka liczba żołnierzy europejskich byłaby rozlokowana w kluczowych miejscach w Ukrainie, jak siłownie jądrowe czy budynki rządowe w Kijowie. Takich oddziałów nie byłoby natomiast na linii frontu. Misja miałaby też zapewnić, że po raz pierwszy od lutego 2022 roku powróciłyby loty komercyjne na ukraińskie niebo.
Nie jest jasne, jakie poza Francją i Wielką Brytanią kraje europejskie miałyby wejść w skład takiej inicjatywy. Macron chce jednak przekonać Trumpa, aby zapewnił „zabezpieczenie” misji. Gdyby Rosjanie ją zaatakowali, amerykańskie myśliwce stacjonujące przede wszystkim w Polsce przyszłyby im na odsiecz. To samo przesłanie ma dzień później powtórzyć w Białym Domu Starmer.
Nie wiadomo, do jakiego stopnia Polska została wprowadzona w te plany. Jak ujawniła „Rzeczpospolita”, w czwartek na spotkanie z sekretarzem stanu Marco Rubio poleciał szef MSZ Radosław Sikorski. Z naszych informacji wynika, że w ministerstwie toczy się żywa debata, czy Polska nie powinna w większym stopniu przyłączyć się do inicjatywy Macrona i Starmera.