Anonimowy kandydat nagle faworytem wyborów prezydenckich. Czego nas uczy sprawa Georgescu?

Błyskotliwa kariera Calina Georgescu byłaby niemożliwa, gdyby nie rumuńska specyfika – głęboki kryzys zaufania do państwa, partii i mediów.

Publikacja: 10.01.2025 11:50

Kandydat na prezydenta Calin Georgescu przemawia po unieważnieniu wyborów przed swoim lokalem wyborc

Kandydat na prezydenta Calin Georgescu przemawia po unieważnieniu wyborów przed swoim lokalem wyborczym w Mogosoaii w Rumunii, 8 grudnia 2024 r.

Foto: REUTERS/Louisa Gouliamaki

TikTok prawie wybrał nam prezydenta – mówili niektórzy Rumuni po sensacyjnym zwycięstwie w I turze Calina Georgescu, polityka chwalącego Władimira Putina jako „człowieka, który kocha swój kraj”, uznanego za zbyt wielkiego radykała nawet przez radykalną rumuńską prawicę. Ale prawda o wyborach prezydenckich w Rumunii jest znacznie bardziej złożona.

24 listopada Rumunia zaszokowała świat po raz pierwszy. Okazało się, że w I turze wyborów prezydenckich najlepszy wynik uzyskał nie premier Marcel Ciolacu, faworyt sondaży i lider największego ugrupowania, wywodzącej się w dużej mierze ze środowisk postkomunistycznych Partii Socjaldemokratycznej (PSD). Nie wygrał też uważany za najpoważniejszego rywala Ciolacu George Simion, radykalnie prawicowy polityk i lider Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR). Obaj – choć sondaże prognozowały, że to oni 8 grudnia powalczą o prezydenturę – nie weszli nawet do II tury. Sensacyjnym zwycięzcą wyborów okazał się kandydat, którego jeszcze miesiąc wcześniej wielu Rumunów w ogóle nie znało – o czym świadczy fakt, że nie był uwzględniany w niektórych sondażach, a te najkorzystniejsze dawały mu przed wyborami ok. 8 proc. poparcia. Tymczasem Calin Georgescu, bo o nim mowa, zdobył niemal 23 proc. głosów.

Călin Georgescu – jak człowiek znikąd prawie został prezydentem Rumunii

Georgescu nie był zupełnie człowiekiem znikąd, ale to postać z marginesu życia publicznego. Dla bardzo uważnych obserwatorów rumuńskiej polityki gdzieś się przewijał, ale dla większości Rumunów to człowiek zupełnie nieznany – mówi w rozmowie z „Plusem Minusem” Jakub Pieńkowski, analityk ds. Bułgarii, Rumunii i Mołdawii z Polskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. W ostatnich latach Georgescu był przez pewien czas związany ze wspomnianą wcześniej partią AUR, był nawet jej kandydatem na premiera, ale jego drogi z prawicowymi radykałami rozeszły się, ponieważ… był zbyt radykalny. Chwalił bowiem Iona Antonescu, dyktatora współpracującego z III Rzeszą, i Corneliu Zeleaę Codreanu, twórcę faszystowskiej Żelaznej Gwardii. Georgescu mówił, że w obu tych postaciach „żyła historia narodu i to przez nie przemawiała i przemawia jego historia, a nie przez globalistów, którzy dziś tymczasowo rządzą Rumunią”. Nawet dla uważanej za siłę skrajną AUR był to o jeden krok za daleko.

Czytaj więcej

Precedensowe unieważnienie wyborów w Rumunii. Dla Rosji i Chin demokracja to wróg

Wygrana Georgescu była jednak szokująca nie tylko ze względu na mocno antyzachodnie poglądy kandydata, ale przede wszystkim dlatego, że polityk ten deklarował, iż nie wydał na kampanię wyborczą ani jednego leja (rumuńska waluta), nie miał też formalnego sztabu wyborczego, a kampanię prowadził wyłącznie w internecie.

W kraju zapanowała konsternacja. Sąd Konstytucyjny, który zatwierdza wyniki wyborów prezydenckich, przyjął protest konserwatywnego kandydata Cristiana Terhesa i postanowił o ponownym przeliczeniu głosów. Już ta decyzja wzbudziła kontrowersje, ponieważ – oprócz zaskoczenia wynikiem – nie było żadnych przesłanek wskazujących, że mogło dojść do fałszerstw. Trudno było zresztą podejrzewać, że polityczny outsider, jakim był Georgescu, mógłby w jakikolwiek sposób wpłynąć na kontrolowany przez państwo proces wyborczy. Gdy przeliczanie głosów nie wykazało nieprawidłowości, Sąd Konstytucyjny zatwierdził wynik I tury. W II turze rywalką Georgescu miała być Elena Lasconi, przewodnicząca centroprawicowego Związku Zbawienia Rumunii (USR). Sondaże tym razem wskazywały Georgescu jako faworyta (sondaż ośrodka CURS dawał mu w II turze 57,8 proc. głosów przy 42,2 proc. dla Lasconi). I wtedy Rumunia zaszokowała świat po raz drugi.

To był wybór między sytuacją złą a gorszą. (...) W ogóle nie powinniśmy być w tym punkcie

Sorin Ionita, politolog, prezes think tanku Expert Forum

4 grudnia prezydent Rumunii Klaus Iohannis odtajnił dokumenty, z których wynikało, że doszło do zmasowanej i zorganizowanej kampanii na rzecz Georgescu na TikToku, która prawdopodobnie była kierowana przez „aktora państwowego” (w raporcie nie wskazano jednoznacznie na Rosję). Ponadto służby informowały o zmasowanych cyberatakach wymierzonych w infrastrukturę związaną z wyborami (do dziś nie przedstawiono na nie dowodów). Na podstawie tych dokumentów Sąd Konstytucyjny 6 grudnia, na dwa dni przed II turą wyborów prezydenckich, unieważnił nie tylko wynik I tury, ale w ogóle cały proces wyborczy. Georgescu grzmiał o zamachu stanu, a kiedy Sąd Konstytucyjny odrzucił jego odwołanie, skierował sprawę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka.

– Dla państwa to była sytuacja przegrywasz-przegrywasz – stwierdza w rozmowie z „Plusem Minusem” Sorin Ionita, politolog, prezes think tanku Expert Forum. – To był wybór między sytuacją złą a gorszą. Ta decyzja nie jest dobra, ponieważ podważa demokrację, polaryzuje opinię publiczną i stawia nas poza porządkiem konstytucyjnym, ze względu na liczne nieprawidłowości w łańcuchu decyzji, które zostały podjęte przez Sąd Konstytucyjny. Poczynając od decyzji o ponownym przeliczeniu głosów po anulowanie wyborów – podstawa prawna ich wszystkich jest bardzo słaba. Nie można było jednak ryzykować, że taki człowiek zostanie prezydentem. W ogóle nie powinniśmy być w tym punkcie.

Rumunia to kraj, który zawiódł się politykami

A Rumunia znalazła się w tym punkcie w dużej mierze z winy swoich politycznych elit, które, mówiąc delikatnie, zawiodły obywateli.

– Rumuni są zawiedzeni swoim establishmentem politycznym, a ten, co do zasady, jest stały od mniej więcej 30 lat – mówi Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich. Jak dodaje, scena polityczna od początku lat 90. jest zdominowana przez dwie duże partie – wspomnianą wcześniej postkomunistyczną PSD i centroprawicową Partię Narodowo-Liberalną (PNL), nawiązującą do ugrupowania istniejącego przed II wojną światową. – Te dwa ugrupowania na zmianę sprawowały władze przez ostatnie trzy dekady – zauważa ekspert. – W Rumunii jest poczucie, że ta scena polityczna jest zabetonowana, że jest to jakiś rodzaj układu politycznego.

Stabilność systemu partyjnego sama w sobie nie musi być szkodliwa, w Rumunii jednak wiele do życzenia pozostawiają ci, którzy ów system tworzą. – Obie największe partie mają na swoim koncie wiele afer i skandali korupcyjnych, szczególnie dotyczy to PSD – zauważa Całus. Dla przykładu, były lider PSD Liviu Dragnea nie mógł w 2017 r. zostać premierem, ponieważ był skazany na karę pozbawienia wolności (w zawieszeniu) za oszustwa wyborcze przy referendum w sprawie odwołania prezydenta Traiana Basescu. Ostatecznie trafił do więzienia za nadużycia z czasu, gdy działał w samorządzie. Zanim to się stało, jego partia starała się zmienić kodeks karny tak, aby złagodzić kary za korupcję, co wywołało masowe protesty w kraju.

– Punktem przełomowym był 2015 r., gdy w czasie rządów PSD doszło do pożaru w klubie Colectiv – mówi dr Piotr Oleksy z Uniwersytetu Adama Mickiewicza specjalizujący się w historii politycznej Europy Środkowo-Wschodniej. W pożarze zginęły 64 osoby, a 147 zostało rannych. Jak się okazało, przyczyną tragedii była korupcja, która w Rumunii ma często systemowy charakter. Właściciele klubu nie stosowali się do przepisów przeciwpożarowych i uchodziło im to bezkarnie dzięki korumpowaniu urzędników. Mało tego – liczba ofiar byłaby mniejsza, gdyby w szpitalach nie stosowano rozwodnionych środków dezynfekujących, które, jak się okazało, kupowano w jednej firmie (w tle oczywiście była korupcja).

Czytaj więcej

Rząd Tuska nie sfałszuje wyników wyborów prezydenckich. Ale będzie grał taką możliwością

– To stało się symbolem funkcjonowania państwa, ludzie wyszli na ulice pod hasłem „korupcja zabija” – mówi dr Oleksy. Efektem tego było chwilowe odsunięcie PSD od władzy, do której doszła PNL.

Już w 2017 r. znów jednak rządzili socjaldemokraci, którzy skonfliktowali się z Unią Europejską, ponieważ, jak zostało już wspomniane, próbowali zmienić prawo tak, aby złagodzić przepisy antykorupcyjne. – Partia Narodowych Liberałów występowała jako główny aktor broniący Rumunii przed zawłaszczeniem przez skorumpowanych socjaldemokratów – tłumaczy Całus. Twarzą walki z PSD stał się też wywodzący się z PNL prezydent Klaus Iohannis. – Ale już wtedy panowało przekonanie, że to może być jakiś rodzaj gry i że Partia Narodowych Liberałów też jest zainteresowana złagodzeniem przepisów antykorupcyjnych – zauważa ekspert z OSW.

I wtedy nadszedł rok 2021 – po rozpadzie koalicji PSD i USR, z którą Rumuni wiązali nadzieje na zmiany w kraju, koalicję zawarły dwie partie uważane za największych antagonistów – PNL i PSD. – Dla wielu wyborców PNL to zdrada ideałów. PSD była uosobieniem korupcji, nepotyzmu, wszelkiego zła – zauważa Pieńkowski. A dr Oleksy porównuje to, co stało się w Rumunii, do hipotetycznego utworzenia koalicji przez PiS i PO po latach ostrego konfliktu.

– Stworzenie „wielkiej koalicji” między PSD i PNL doprowadziło do alienacji ogromnej części populacji. Koalicja zatarła ideologiczne różnice, sprawiając, że wielu wyborców poczuło się pozbawionych reprezentacji. Dotyczyło to zwłaszcza tych rozczarowanych ciągłymi skandalami korupcyjnymi i stagnacją gospodarczą – mówi nam Mimi Mihailescu, doktorantka politologii z University of Bath. Na fali tego rozczarowania zaczęła m.in. rosnąć popularność nacjonalistycznej partii AUR. – Rumuni szukali alternatywy, która dawałaby jakiekolwiek nadzieje na rozbicie betonu politycznego – tłumaczy Kamil Całus.

Z rozmów z ekspertami wynika też, że Rumuni czują się rozczarowani nie tylko jakością polityki, ale również jakością samych polityków. – Mają wrażenie, że w ich kraju dochodzi do intelektualnej pauperyzacji klasy politycznej. Politycy są coraz gorzej wykształceni, coraz gorzej się prezentują – mówi ekspert z OSW. I przypomina, że Viorica Dancila, pierwsza w historii Rumunii kobieta-premier (została nią, ponieważ wspomniany Dragnea, nie mógł być szefem rządu) była na tyle niekompetentna, że potrafiła mylić nazwy europejskich stolic. Podczas wizyty w Czarnogórze stwierdziła, że jest w Prisztinie – stolicy Kosowa (a nie Podgoricy). – Gramatyka języka rumuńskiego, którą stosowała, stała się w pewnym momencie memem – śmieje się nasz rozmówca. I dodaje już poważnie. – To jest problem dla Rumunów, oni czują, że ich się upokarza.

Posłuchajmy zresztą głosu z Rumunii. – Mainstremowe partie są obsadzone ludźmi posłusznymi, z niejasnymi biografiami, których mogą kontrolować służby specjalne – mówi Sorin Ionita. Instytucje państwa określa mianem „słabych”, a o politykach mówi: „głupi”.

Rumuńskie media siedzą w kieszeni polityków. Rządzący nie zauważyli, że trendy zaczął wyznaczać TikTok

Krajobraz polityczny, w którym Georgescu odniósł niespodziewany triumf, byłby niepełny, gdybyśmy nie wspomnieli o mediach. Z badań Reuters Institute wynika, że mediom informacyjnym ufa w Rumunii obecnie 27 proc. mieszkańców. Dlaczego?

– Baza gospodarcza dla niezależnych mediów jest niewielka – mówi Sorin Ionita i dodaje, że w efekcie media mainstreamowe, a zwłaszcza największe telewizje, w tym te prywatne, są na garnuszku polityków. – Uzależnienie mediów od rządu zwiększyło się w czasie pandemii, gdy otrzymały one solidny zastrzyk gotówki przy okazji promowania programu szczepień przeciw Covid-19 – wyjaśnia. Ale i wcześniej zjawisko klientelizmu mediów wobec polityków było powszechne. – Subwencje z budżetu otrzymywane przez rumuńskie partie należą do najwyższych w regionie – tłumaczy nasz rozmówca. Połowa tych środków idzie na „informację i komunikację”, co oznacza de facto kupowanie mediów, niekoniecznie propagandy, ale raczej ich milczenia. – Rumuni mają powód, by nie ufać mediom – przekonuje.

– Rumuńskie media są, jak na współczesne czasy, dość przaśne. Głównym źródłem kapitału są dla nich państwo i partie. Dla mediów głównego nurtu partie są jednym z najważniejszych klientów – zgadza się dr Oleksy. A Rafał Całus przypomina, że dziennikarskie śledztwo w sprawie pożaru w klubie Colectiv przeprowadzili dziennikarze… gazety sportowej. Chodzi o redakcję dziennika „Gazeta Sporturilor”, która ujawniła aferę z rozcieńczonymi płynami do dezynfekcji w szpitalach. – Dziennikarze sportowi zaangażowali się w tę sprawę, ponieważ z racji tematyki, którą się zajmują, nie byli unurzani w politykę. Nikt raczej nie myśli o tym, by korumpować dziennikarzy sportowych – zauważa.

Călin Georgescu był odpowiedzią na potrzeby Rumunów, którzy mieli dość utrzymującego się duopolu skorumpowanych polityków

Nic dziwnego, że zdegustowani politykami, nieufni wobec mediów Rumuni informacji szukają w mediach społecznościowych, zwłaszcza – co jest tutejszą specyfiką – na TikToku. Konto w tym chińskim serwisie społecznościowym ma już ok. 9 mln osób w wieku 14–65 lat (kraj liczy 19 mln mieszkańców), podczas gdy jeszcze w 2019 r. było ich tam jedynie 175 tys. Dynamiczny rozwój TikToka w Rumunii odegrał kluczową rolę, jeśli chodzi o sukces kampanii niespodziewanego zwycięzcy wyborów.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Wybory w erze niepewności. Tak wygląda poligon do wykolejania demokracji

Ionita twierdzi, że popularność TikToka nawet wśród – jak mówi – 60- i 70-letnich gospodyń na wsi może wynikać z tego, że niemal każdy mieszkaniec kraju ma krewnego na emigracji (rumuńska diaspora liczy ponad 4 mln osób), przez co Rumuni, niezależnie od wieku, oswajają się z taką formą kontaktu, jak wideokonferencja za pośrednictwem smartfona. Potem łatwiej im przystosować się do formuły takiego serwisu społecznościowego jak TikTok, opartego głównie na treściach wideo.

Popularność TikToka można też wiązać z – jak mówi Kamil Całus – „otwartością Rumunów na treści, które niosą ze sobą teorie spiskowe”. – To wynika z braku zaufania do klasy politycznej i mediów. Skoro nie ufamy oficjalnym przekazom, to trafiają do nas te alternatywne – dodaje.

– W części społeczeństwa silna jest teoria spiskowa, która mówi o istnieniu równoległego państwa, czyli spisku służb specjalnych, jednych z najbardziej rozbudowanych służb w krajach NATO, które z obecną klasą polityczną robią wszystko, co chcą, aby tylko utrzymać się u władzy – mówi Jakub Pieńkowski.

Călin Georgescu zaspokajał zapotrzebowanie na pewną dozę teorii spiskowych, na obietnicę zmiany polityki, kwestie godnościowe. Nawet jego zapowiedzi dotyczące zmian w polityce zagranicznej miały dla wielu osób walor nowości

Kiedy weźmiemy to wszystko pod uwagę, okaże się, że Calin Georgescu był odpowiedzią na potrzeby Rumunów. Nad liderem partii AUR miał tę przewagę, że tamten, po wejściu jego ugrupowania do parlamentu, zaczął być postrzegany jako element systemu politycznego. – Rumuni szukają czegoś nowego, nowej jakości, nowego polityka. Lider AUR Simion już nie jest nowym politykiem – mówi Całus. Z kolei dr Oleksy zwraca uwagę, że Simion zaczął skręcać w stronę centrum, by poszerzyć potencjalną bazę wyborczą dla swojej partii, co dało więcej przestrzeni takiemu kandydatowi jak Georgescu.

Georgescu oferował całkowicie alternatywny wobec mainstreamowego przekaz, na co jest ogromny popyt. Zaspokajał zapotrzebowanie na pewną dozę teorii spiskowych (zaprzeczał m.in. istnieniu pandemii Covid-19, ale powątpiewał też w lądowanie człowieka na Księżycu); na obietnicę zmiany polityki (obiecywał, że skupi się na potrzebach Rumunów); kwestie godnościowe (oskarżał Zachód o wykorzystywanie rumuńskich zasobów). Nawet jego zapowiedzi dotyczące zmian w polityce zagranicznej (wstrzymanie pomocy wojskowej dla Ukrainy) miały dla wielu osób walor nowości, bo w mainstreamowych mediach takie głosy w ogóle się nie pojawiają. A przy tym prezentował się lepiej od klasycznego rumuńskiego polityka i mówił pięknym językiem. Był kandydatem skrojonym na miarę potrzeb sfrustrowanej ojczyzny. – TikTok był tylko narzędziem, który wypromował Georgescu, ale to nie TikTok wygrał te wybory. Wybory wygrał Georgescu i zrobił to dlatego, że spełnił oczekiwania dużego grona wyborców – podkreśla dr Oleksy. – Rosjanie mają powiedzenie, że na pustym polu samo nic nie wyrośnie – dodaje Pieńkowski.

TikTok zmienił oblicze wyborczej gry. Nie mamy żadnej obrony przeciwko jego algorytmom

Georgescu miał więc walory, które dawały mu szanse na dobry wynik wyborczy – Rumuni musieli się jednak o nich dowiedzieć. I tu do akcji wkroczył TikTok oraz tajemniczy organizatorzy spektakularnej kampanii wyborczej w tym serwisie społecznościowym.

Think tank Expert Forum tuż przed I turą wyborów zwracał uwagę, że na rumuńskim TikToku wydarzyło się coś dziwnego. Od września 2024 r. platformę zdominowały hashtagi związane z kandydatami na prezydenta i polityką – co jest o tyle niezwykłe, że TikTok, co do zasady, ogranicza widoczność takich treści jako to medium społecznościowe, które ma być przestrzenią rozrywki. Na TikToku nie można np. prowadzić płatnych kampanii wyborczych, ale drugą stroną tego medalu jest to, że platforma ta właściwie w żaden sposób nie oznacza zamieszczanych tam treści, nie posiada też jakichkolwiek mechanizmów weryfikujących podawane informacje (fact checking), które już od dawna istnieją na Facebooku czy w serwisie X. To czyni z niej skuteczne narzędzie do nadużywania algorytmów i manipulacji – zarówno pod względem sztucznego zwiększania widoczności wybranych materiałów, jak i promowania półprawd czy wręcz fałszywych informacji. TikTok przypomina pod tym względem Facebooka z czasów kampanii wyborczej w USA w 2016 r. – dla jego algorytmów liczy się przede wszystkim to, czy dany temat wzbudza zainteresowanie. A zainteresowanie da się „zorganizować”.

Călin Georgescu

Călin Georgescu

Foto: Inquam Photos/Octav Ganea via REUTERS

Kampanię na TikToku prowadzili w Rumunii wszyscy kandydaci i ich zwolennicy – dla przykładu materiały promujące George’a Simiona od września do listopada obejrzano 240,6 mln razy, premiera Ciolacu – 208,9 mln razy, a Eleny Lasconi – 123 mln razy. A co z Georgescu? Na pierwszy rzut oka wypadał podobnie – biorąc pod uwagę cały 2024 r., materiały związane z tym kandydatem uzyskały 145 mln wyświetleń. Jest jednak małe „ale” – przed wrześniem 2024 r. praktycznie nie istniały, wystarczyły dwa miesiące, by osiągnęły poziom wiralności (a więc rozprzestrzeniania za pośrednictwem użytkowników), na jaką Simion, Ciolacu czy Lasconi pracowali od początku roku. Mało tego – między 18 a 22 listopada (tuż przed wyborami) materiały związane z Georgescu uzyskały 52 mln wyświetleń, podczas gdy od stycznia do 18 listopada było to „jedynie” 92,8 mln. Wywołało to wrażenie wszechobecności tego kandydata.

– Do wielu ludzi, którzy albo nie mają ugruntowanych poglądów, albo w ogóle się polityką nie interesowali, przekaz Georgescu dotarł, bo w pewnym momencie wyskakiwał on wszędzie. Strach było otworzyć lodówkę – mówi Pieńkowski.

W listopadzie oficjalne konto Georgescu zwiększyło liczbę subskrybujących o 2541 proc., polubień o 1496 proc. i komentarzy o 1581 proc. – i to pomimo że liczba pojawiających się na koncie nagrań się zmniejszyła (o 29 proc. miesiąc do miesiąca). – Jasne jest, jeśli spojrzy się na liczby i wykresy pokazujące ruch na TikToku, że niemożliwe byłoby osiągnięcie takiego organicznego wzrostu w tak krótkim czasie, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że TikTok nie dopuszcza płatnych reklam politycznych – zauważa w rozmowie z „Plusem Minusem” Bogdan Manolea, dyrektor rumuńskiego Stowarzyszenia Technologii i Internetu. Na to, że mieliśmy do czynienia nie z ruchem oddolnym, lecz skoordynowaną akcją, wskazywało też to, że niemal cały ruch skupiał się wokół jednego hashtagu – #calingeorgescu, podczas gdy w przypadku innych kandydatów rozkładał się na wiele wariacji hashtagów. Ujednolicenie hashtagu sprzyjało gwałtownemu wzrostowi oglądalności, gdyż dla algorytmu TikToka to sygnał pojawienia się trendu, który warto pokazywać użytkownikom, ponieważ najwyraźniej są nim zainteresowani. Działa tu prosty mechanizm sprzężenia zwrotnego – TikTok zaczyna prezentować użytkownikom w danym kraju materiały opatrzone konkretnym hashtagiem, ponieważ ich rosnąca oglądalność wskazuje, że są popularne, przez co ich popularność rośnie, bo zwiększa się ich widoczność, TikTok więc pokazuje je jeszcze większej liczbie użytkowników. Od pewnego momentu serwis zaczął „podpowiadać” użytkownikom nazwisko Georgescu w pasku wyszukiwania, co jest zresztą standardową praktyką w przypadku zyskujących na popularności tematów. Dla Georgescu charakterystyczne było też to, że materiały promujące go zamieszczały anonimowe konta, podczas gdy np. Lasconi była promowana w dużej mierze przez polityków USR i działaczy partyjnej młodzieżówki.

Istnieje podejrzenie – to jeden z zarzutów władz, który uzasadniał decyzję o anulowaniu wyników wyborów – że TikTok nie traktował konta Georgescu jako konta polityka, co dawało mu handicap wobec rywali i przyczyniło się do zwiększenia widoczności materiałów z nim związanych. TikTok zaprzecza, zarzutu tego nie sposób zweryfikować. Think tank Expert Forum zwraca jednak uwagę, że jest to podstawowy problem z materiałami o charakterze propagandy politycznej na TikToku – rozpowszechniający takie treści w żaden sposób ich nie oznaczają, a serwis je traktuje jako treści rozrywkowe, decydując o poziomie ich widoczności na podstawie ich popularności. W efekcie obserwujemy zjawisko, które w przeszłości, np. przy wyborach prezydenckich w USA w 2016 r., charakteryzowało Facebooka: radykalne, silnie polaryzujące treści, teorie spiskowe i fake newsy rozprzestrzeniają się szybciej niż inne materiały, ponieważ budzą większe emocje.

Călin Georgescu mógł wygrać za sprawą rosyjskiej interwencji. Nie ma jednak na to żadnych dowodów

Według rumuńskich władz za promocją Georgescu na TikToku stało 25 tys. kont, które uaktywniły się w ostatnich tygodniach kampanii. Wśród nich było 797 kont, które powstały w 2016 r. i od tego czasu były praktycznie nieaktywne – aż do 11 listopada 2024 r. To te konta miały stać za gwałtownym wzrostem popularności kandydata w kluczowym momencie tuż przed wyborami.

Jednak – jak wykazała analiza DRFLab – internetowa operacja Georgescu rozpoczęła się znacznie wcześniej i była koordynowana za pośrednictwem popularnego w Rosji serwisu Telegram, w którym 15 czerwca powstał kanał Propagator. Twórcy kanału już wtedy przekonywali, że Georgescu jest poddany medialnej cenzurze i dlatego pragnący „odrodzenia” Rumunii (pełna nazwa kanału zawierała słowo „odrodzenie” i nazwisko Georgescu) powinni zadbać o rozprzestrzenianie informacji o nim za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Propagator nie zajmował się jednak tylko mobilizowaniem zwolenników Georgescu (w szczytowym momencie kanał miał 8 tys. subskrybentów). Przede wszystkim dostarczał im materiałów, którymi mogli zalewać TikToka, ale też inne media społecznościowe. Zamieszczano tu zdjęcia Georgescu, fragmenty jego wywiadów, a także nagrania z instrukcjami, jak modyfikować te materiały (np. za pomocą edytorów takich jak CapCut), by nie zostały potraktowane przez algorytmy mediów społecznościowych jako spam albo rodzaj marketingu wirusowego. O skali przedsięwzięcia świadczy fakt, ze Propagator miał 41 wersji lokalnych – dla każdego z rumuńskich okręgów (odpowiednik polskich województw) z instrukcjami, w jaki sposób kierować przekaz do tamtejszych społeczności i zachętami do aktywności na lokalnych forach.

Czytaj więcej

Jerzy Haszczyński: Sędziowie decydują o polityce Rumunii

Propagator udostępnił łącznie ponad 1800 zdjęć i materiałów wideo, które były potem rozpowszechniane w internecie. Administratorzy kanału apelowali: „wystarczy 30 minut dziennie, by napisać dwa posty i udostępnić je na 3–4 platformach – TikToku, Instagramie, Facebooku, Twitterze. Proście innych o zaangażowanie i udostępnianie”. Co ciekawe, obecnie żaden z kanałów sieci Propagator już nie istnieje.

Georgescu promowała też sieć 18 stron internetowych pozujących na portale informacyjne i publikujących treści korzystne dla kandydata, które były następnie rozpowszechniane w ramach płatnej kampanii na Facebooku (strony te miały być powiązane z partią AUR). Z kolei na TikToku powstał specjalny motyw muzyczny, którym można było ilustrować materiały o Georgescu (użyto go w ok. 12 tys. nagrań publikowanych w tym serwisie). Dziennik „Financial Times” ujawnił niedawno, że w promocję Georgescu zaangażowana mogła być też sieć kont związanych z rosyjską firmą AdNow, która zajmowała się propagowaniem treści antyszczepionkowych.

Do popularności Georgescu przyczyniła się też kampania prowadzona przez opłaconych influencerów, pod hashtagiem #EchilibrușiVerticalitate (dosł. #RównowagaPionowość – to drugie należy rozumieć jako pójście w poprzek politycznym podziałom). Co ciekawe, kampania ta – co wykazał portal śledczy Snoop.ro – została opłacona przez współrządzącą Rumunią partię PNL i przeprowadzona przez powiązaną z centroprawicową partią firmę Kensington Communication.

Sprawa tej kampanii, przeprowadzonej przez influencerów zatrudnionych za pośrednictwem portalu FameUp, jest niejasna – Kensington Communication twierdzi, że zarówno nazwa kampanii, która w domyśle miała promować udział w wyborach, jak i skrypty, które mieli stosować influencerzy, zostały przez kogoś zmodyfikowane. W ramach kampanii jej uczestnicy opowiadali, jaki powinien być prezydent Rumunii, i sugerowali, że nie wszyscy kandydaci są równie kompetentni, by objąć urząd. Nazwisko preferowanego kandydata nie padało – pojawiały się jednak apele, by był to ktoś, o kim świadczą nie tylko czyny, lecz również słowa; uczciwy; nieobciążony skandalami korupcyjnymi; zapewniający krajowi równowagę. Jednak w komentarzach pod nagraniami niektórzy z influencerów pisali, że takim kandydatem jest Georgescu. Otwarte pozostaje pytanie, czy mieliśmy tu do czynienia z polityczną rozgrywką PNL, która chciała zwiększyć poparcie Georgescu, osłabiając Simiona postrzeganego jako groźniejszego rywala, czy też kampania ta została „przechwycona” przez czynnik zewnętrzny, sprzyjający Georgescu. Na to ostatnie mógłby wskazywać fakt, że z analizy wystąpień influencerów realizowanych w ramach kampanii, jaką publikuje Snoop.ro, wynika, iż jedynym elementem dostarczonego im skryptu, który nie pojawia się w wypowiedziach, jest sugestia, że idealny prezydent powinien być popierany przez silną partię polityczną. A to nie pasowałoby do Georgescu.

Internetowa operacja Georgescu zakończyła się sukcesem – analiza wyników I tury wyborów pokazuje, że zdobył on szczególnie duże poparcie wśród młodszych wyborców, najintensywniej korzystających z TikToka (do 45. roku życia, wśród wyborców w wieku 18–24 lata uzyskał 31 proc. głosów) oraz wśród diaspory (tu ponad 50 proc.), która również o sytuacji politycznej w kraju dowiaduje się głównie z tego źródła. O tym, że TikTok wygrywa w Rumunii z telewizją, niech świadczy fakt, że jeden z wywiadów Georgescu na stronie rumuńskiej telewizji Digi24 obejrzano nieco ponad 70 tys. razy, a fragment tego samego wywiadu umieszczony przez Georgescu na TikToku – 4,1 mln razy.

Przypadek Rumunii pokazuje jedno – demokracja może upaść szybciej niż się spodziewamy

Uczynienie w kraju należącym do UE i NATO z anonimowego kandydata faworyta wyborów prezydenckich w dwa miesiące powinno być sygnałem alarmowym dla Europy. Georgescu nie był politykiem wprost prorosyjskim, ale jego antyzachodnia agenda (np. twierdzenie, że NATO nie obroni Rumunii w przypadku agresji), gotowość do natychmiastowego wstrzymania pomocy dla Ukrainy oraz przekonywanie, że prodemokratyczne przemiany po 1989 r. to tak naprawdę spisek Zachodu, mający pozwolić na eksploatację jego kraju, niewątpliwie były dla Rosji korzystne. – Raczej działało to według schematu wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – mówi Jakub Pieńkowski. A fakt, że ostatecznie Georgescu raczej prezydentem nie zostanie – prawdopodobnie Sąd Konstytucyjny nie dopuści go do udziału w powtórzonych wyborach ze względu na złamanie przepisów o finansowaniu kampanii wyborczej – nie oznacza końca kryzysu.

– Kryzys zaufania do instytucji państwowych i elity politycznej już jest w Rumunii bardzo głęboki, a teraz sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła – mówi dr Oleksy. Zwłaszcza że władze nie potrafiły wskazać jednoznacznych dowodów na poważne nieprawidłowości w samym procesie wyborczym. Jak dotąd najpoważniejszym zarzutem wydaje się fakt, iż pewien obywatel Rumunii, mieszkający w RPA Bogdan Peschir, wsparł konta promujące Georgescu na TikToku kwotą miliona euro (Georgescu zaprzecza, aby miał z tym coś wspólnego). To zaś skłania wielu Rumunów do wniosku, że mainstreamowe siły łamią reguły gry, by utrzymać status quo.

Trzeba jednak zwrócić uwagę, że błyskotliwa kariera Georgescu byłaby prawdopodobnie niemożliwa, gdyby nie opisana wcześniej rumuńska specyfika – bardzo głęboki kryzys zaufania do instytucji państwa, partii politycznych i mediów. Taka mieszanka przy jednoczesnej ekspansji nowych mediów, w tym tych – tak jak TikTok – trudnych do kontrolowania, z centralami poza światem Zachodu, sprawia, że państwo jest praktycznie bezbronne wobec manipulacji nastrojami społecznymi, jakie obserwowaliśmy przy okazji wyborów. Odporność na manipulacje rośnie wraz z zaufaniem do państwa, jego systemu politycznego i instytucji.

W dłuższej perspektywie, na co zwracają uwagę moi rumuńscy rozmówcy, kluczowa jest edukacja. – Edukacja i krytyczne myślenie w związku z wyzwaniami, jakie stawiają przed nami nowe technologie cyfrowe, są jedynym realistycznym rozwiązaniem na dłużej. Ale to skomplikowany proces i długoterminowe rozwiązanie, co nie jest atrakcyjne politycznie i dlatego jak dotąd nie podchwytuje go żadna partia polityczna – twierdzi Bogdan Manolea.

– Szkoły powinny włączyć do swoich programów zajęcia dotyczące tego, jak krytycznie oceniać internetowe treści, rozpoznawać techniki propagandowe i rozumieć motywacje tych, którzy prowadzą kampanie dezinformacyjne. Młodzi rumuńscy wyborcy, którzy są pod nieproporcjonalnie dużym wpływem narracji w mediach społecznościowych, bardzo skorzystaliby na takich inicjatywach. „Tarcza wiedzy” mogłaby wyposażyć przyszłe pokolenia w kompas, który pozwoli im nawigować w cyfrowym otoczeniu, zmniejszając podatność na emocjonalne i często wprowadzające w błąd przekazy populistycznych kampanii – dodaje na koniec Mimi Mihailescu.

TikTok prawie wybrał nam prezydenta – mówili niektórzy Rumuni po sensacyjnym zwycięstwie w I turze Calina Georgescu, polityka chwalącego Władimira Putina jako „człowieka, który kocha swój kraj”, uznanego za zbyt wielkiego radykała nawet przez radykalną rumuńską prawicę. Ale prawda o wyborach prezydenckich w Rumunii jest znacznie bardziej złożona.

24 listopada Rumunia zaszokowała świat po raz pierwszy. Okazało się, że w I turze wyborów prezydenckich najlepszy wynik uzyskał nie premier Marcel Ciolacu, faworyt sondaży i lider największego ugrupowania, wywodzącej się w dużej mierze ze środowisk postkomunistycznych Partii Socjaldemokratycznej (PSD). Nie wygrał też uważany za najpoważniejszego rywala Ciolacu George Simion, radykalnie prawicowy polityk i lider Sojuszu na rzecz Jedności Rumunów (AUR). Obaj – choć sondaże prognozowały, że to oni 8 grudnia powalczą o prezydenturę – nie weszli nawet do II tury. Sensacyjnym zwycięzcą wyborów okazał się kandydat, którego jeszcze miesiąc wcześniej wielu Rumunów w ogóle nie znało – o czym świadczy fakt, że nie był uwzględniany w niektórych sondażach, a te najkorzystniejsze dawały mu przed wyborami ok. 8 proc. poparcia. Tymczasem Calin Georgescu, bo o nim mowa, zdobył niemal 23 proc. głosów.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
Prof. Robert Erdmann: Sztuczna inteligencja zmieni naszą kulturę
Plus Minus
W Polsce nie-czytanie książek nadal budzi wstyd. Czas przełamać tabu
Plus Minus
Precedensowe unieważnienie wyborów w Rumunii. Dla Rosji i Chin demokracja to wróg
Plus Minus
Tomasz Terlikowski: Co mówi decyzja papieża Franciszka ws. prefekta-kobiety
https://track.adform.net/adfserve/?bn=78448410;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
Jerzy Stępień: Polityka panuje w Polsce nad prawem. Rząd nie może mieszać się do wyborów