Sąd podjął decyzję jednogłośnie, co dziwi, i tuż przed drugą turą wyborów, która miała się odbyć w niedzielę 8 grudnia. W pierwszej, 24 listopada, zwyciężył słabo wcześniej znany i nisko notowany w sondażach Calin Georgescu. Polityk o skrajnych poglądach – nacjonalista, prorosyjski, antyunijny i NATO-sceptyczny.
Przed pierwszą turą nikt nie dawał mu szans, przed drugą uchodził już za faworyta w starciu z rywalką z prounijnej, pronatowskiej partii centroliberalnej Eleną Lasconi. Jej awans też był zaskoczeniem, bo do finałowej rozgrywki przymierzał się socjaldemokratyczny premier Marcel Ciolacu, teraz bardzo zadowolony z decyzji sądu konstytucyjnego.
Pytanie o politykę Calina Georgescu nie usprawiedliwia unieważnienia wyborów
Prezydent odgrywa w polityce zagranicznej Rumunii sporą rolę, uczestniczy w szczytach NATO. Nic dziwnego, że na elity, nie tylko rumuńskie, padł strach. Dokąd w czasie wielkiej wojny w Ukrainie, niedaleko granic Rumunii, mógłby poprowadzić swój kraj prezydent Georgescu? Jakie skutki miałby jego wybór na sojusznicze zobowiązania Rumunii, na bezpieczeństwo regionu? – przecież Rumunia to po Polsce najważniejsze państwo flanki wschodniej.
Czytaj więcej
Wyniki wyborów parlamentarnych są pewną gwarancją, że Rumunia nie dostanie się w ręce skrajnych prawicowych nacjonalistów. Nawet jeżeli ich reprezentant Calin Georgescu miałby zostać prezydentem kraju.
To wszystko słuszne pytania, ale czy lęki nasze oraz rumuńskich i unijnych elit to powód do unieważnienia wyborów? I to w tak nieoczekiwany sposób?