Dumny Emmanuel Macron w ten czwartkowy wieczór prawie przeprosił Francuzów. Przyznał, że jego decyzja o przedterminowym rozwiązaniu Zgromadzenia Narodowego na początku czerwca „pozostaje dla wielu niezrozumiała”. To z jej powodu w parlamencie nie ma dziś możliwości zbudowania większości zdolnej rządzić krajem.
Ale zaraz potem prezydent przystąpił do ataku. Zarzucił „skrajnej prawicy i skrajnej lewicy”, że zjednoczyły się, aby „siać chaos” w kraju i doprowadzić do upadku ekipy Michela Barniera.
Czytaj więcej
Prezydent szukał w czwartek premiera, który miałby szansę przetrwać choćby parę miesięcy u władzy. Żaden przywódca V Republiki nie miał tak słabej pozycji. Składa się na to przynajmniej pięć powodów.
- Tu nie chodzi o was. Oni myślą tylko o jednym: wcześniejszych wyborach prezydenckich - oświadczył Macron. Ale bardzo stanowczo zapewnił, że w maju 2022 roku został demokratycznie wybrany na pięć lat i dokończy swój mandat. W ten sposób uciął wszelkie spekulacje, że mógłby wcześniej podać się do dymisji. Tego oczekuje od wielu tygodni lider Nowego Frontu Ludowego Jean-Luc Melenchon, a ostatnio podobne głosy padają w otoczeniu Marine Le Pen.
Macron chce pozostać w centrum uwagi, gdy będzie przyjmował przywódców świata w sobotę
Prezydent zapowiedział, że „w ciągu najbliższych dni” zaproponuje kandydaturę nowego premiera. Zwłoka wynika z dwóch powodów. Po pierwsze Macron chce pozostać w centrum rozgrywki politycznej, gdy w sobotę będzie przyjmował w Paryżu około 50 przywódców świata na inaugurację katedry Notre Dame. Po wtóre, jak przyznał, musi to być kandydat, który zyska poparcie możliwie szerokiego spektrum ugrupowań politycznych. A to zajmie czas.