Ami Ajalon (w rozpowszechnionej angielskiej wersji: Ayalon), rocznik 1945, to były komandos, admirał, dowódca izraelskiej marynarki wojennej, a później w latach 1996–2000 dyrektor Szin Betu. Teraz wspiera powstanie państwa palestyńskiego obok żydowskiego, bo „jeżeli chcemy mieć bezpieczeństwo i utrzymać naszą [żydowską] tożsamość, to musimy podzielić ten kawałek ziemi”. Pisze o tym w książce „Bratobójczy ogień. Jak Izrael stał się swoim własnym wrogiem i czy jest nadzieja na przyszłość”, której polskie tłumaczenie właśnie się ukazało.
W rozmowie z „Rzeczpospolitą” (jej większa wersja zostanie opublikowana w późniejszym terminie) Ami Ajalon odnosi się do amerykańskich wyborów prezydenckich.
Czy teraz, w czasie wojny wywołanej atakiem Hamasu na Izrael 7 października zeszłego roku, negocjacje o powstaniu państwa palestyńskiego nie wydają się panu tylko marzeniem?
Nie zakładam, że to nastąpi w najbliższych dniach. Ale odbywające się właśnie wybory w Ameryce nadadzą nowy kształt Bliskiemu Wschodowi. I niezależnie od tego, kto zostanie wybrany, w interesie Ameryki jest zakończenie tej wojny. W interesie demokratów, Joe Bidena czy Kamali Harris, i także w interesie Donalda Trumpa. To oznacza, że ta wojna dobiegnie końca w ciągu dwóch miesięcy. A jak to się stanie, to będziemy mieli wybory w Izraelu, za kolejne dwa miesiące, a może sześć. Wierzę, że po nich powstanie zupełnie inny rząd, prawdopodobnie centroprawicowy. W każdym razie inny.
Czytaj więcej
Prezydent Joe Biden jeszcze nigdy tak nie groził Izraelowi i Beniaminowi Netanjahu. Robi to nie tylko z powodu obaw o wynik wyborów prezydenckich w USA, które już za pół roku.
Z innym podejściem do sprawy palestyńskiej?
Będzie miał do czynienia z nową rzeczywistością. I ten rząd będzie musiał podjąć decyzję, czy chce walczyć ze wszystkimi bez wsparcia Ameryki, bez poparcia Europy? Mając przeciw sobie nie tylko Iran, Hezbollah i Hamas, ale znacznie radykalniejsze organizacje islamistów, bo Al-Kaida i ISIS wciąż istnieją na Bliskim Wschodzie. I one rosną w siłę i zdobywają popularność wtedy, gdy panują tu chaos i przemoc. Czy też uzna, że trzeba dojść do porozumienia i rozpocząć, co może trwać lata, proces tworzenia dwóch państw? Zakładam tę drugą wersję. Dlaczego jestem optymistą? Bo byłem kiedyś blisko Ariela Szarona [prawicowy premier Izraela w latach 2001–2006 – red.]. Jeżeli w przeddzień tego, jak Szaron przyszedł i powiedział nam, że wycofujemy się ze Strefy Gazy [Izrael opuścił ją w 2005 roku], ktoś spytałby, czy on może podjąć taką decyzję, uznałbym go za szaleńca. Bo znałem Szarona, byłem przekonany, że on nigdy by tego nie zrobił. Podobnie było z porozumieniem pokojowym z Egiptem. Też wydawało się niemożliwe.