Kto wygrał debatę Donald Trump–Kamala Harris? Amerykańsko-francuski publicysta Guy Sorman: Nikt

Ważne jest, co symbolizuje, a nie co mówi Donald Trump. Dlatego nie przegrał debaty z Harris – mówi „Rzeczpospolitej” Guy Sorman, wybitny amerykańsko-francuski publicysta.

Publikacja: 11.09.2024 18:21

W Stanach Zjednoczonych w debacie ważniejsze od dźwięku, treści jest obraz, wrażenie. Donald Trump j

W Stanach Zjednoczonych w debacie ważniejsze od dźwięku, treści jest obraz, wrażenie. Donald Trump jest charyzmatyczny, emanuje silną osobowością, to przywódca. Kamala Harris ciągle się podśmiewała, wydawała się drwić ze swojego oponenta. To była młoda kobieta, która świetnie się bawi, ale nie ma zbyt wiele cech prezydenckich – mówi „Rzeczpospolitej” Guy Sorman, wybitny amerykańsko-francuski publicysta.

Foto: AFP

Kamala Harris czy Donald Trump: kto wygrał wtorkową debatę?

Nikt. Z perspektywy Europy popełniamy błąd, sądząc, że tu liczy się to, co zostało powiedziane przez oboje kandydatów. I wtedy faktycznie, wyrok jest jasny. Z jednej strony mamy Trumpa, który zupełnie odleciał, który mówi o migrantach jedzących koty; który stawia Viktora Orbána w roli najważniejszego polityka Zachodu i który twierdzi, że gdyby pozostał w 2020 roku prezydentem, zapobiegłby wojnie w Ukrainie. To jest stek kłamstw, czysta fikcji. Naprzeciw jest Harris – ułożona, precyzyjna, konkretna. Jak choćby wtedy, gdy odpowiadając na zarzuty Trumpa, iż porzuci Izrael, mówi o klasycznym planie pokojowym prowadzącym do powstania dwóch państw. Albo kiedy zapowiada, że jako prezydent będzie służyła Amerykanom, podczas gdy jej oponent myśli wyłącznie o sobie. Co prawda Harris nie ujawniła wiele o swoim programie, bo skoncentrowała się na atakowaniu Trumpa, ale zasadniczo zachowała się jak polityk europejski, który mówi rzeczy proste, jasne, łatwe do zrozumienia dla każdego. Bez alternatywnej rzeczywistości. Tyle że w Ameryce liczy się co innego.

Co?

W Stanach w debacie ważniejsze od dźwięku, treści jest obraz, wrażenie. Trump jest charyzmatyczny, emanuje z niego silna osobowość, to przywódca. Harris ciągle się podśmiewała, wydawała się drwić ze swojego oponenta. To była młoda kobieta, która świetnie się bawi, ale nie ma zbyt wiele cech prezydenckich.

Trump dwukrotnie ją wręcz uciszał, gdy mu przerywała…

To się świetnie wpisuje w obraz, który buduje. W Europie nie rozumie się, dlaczego tak szalony gość pozostaje równie popularny. Jak to możliwe, że polityk, który stanowi zagrożenie dla demokracji, który podaje takie głupoty jak to, że wszędzie na świecie spada przestępczość, bo wszyscy kryminaliści lądują w Ameryce, ma realne szanse na powrót do Białego Domu. Ale powtarzam: nie ma znaczenie, co mówi. Jest symbolem, ucieleśnieniem zemsty białego człowieka za lata Baracka Obamy. To tym bardziej wyraziste, że naprzeciw staje Harris, feministka, kobieta wielorasowa, zwolenniczka prawa do przerywania ciąży, osoba absolutnie areligijna. To jest więc starcie dwóch wizji przyszłości Ameryki.

Czytaj więcej

Jacek Nizinkiewicz: Czy Donald Trump oddałby Polskę Władimirowi Putinowi? Co wiemy po debacie

Biali stanowią już jednak tylko 59 proc Amerykanów. Musieliby niemal wszyscy głosować na Trumpa, aby wygrał.

To tak nie działa. Na szczęście nie wszyscy biali są rasistami, nie wszyscy są przeciwni prawu do przerywania ciąży. Ale jest bardzo silny blok białych Amerykanów, którzy wspierają Trumpa i z którym identyfikuje się część mniejszości etnicznych. Chodzi w szczególności o Latynosów, którzy etnicznie są bliscy białym i którzy w bardzo wielu przypadkach po przyjeździe do Stanów przechodzą z katolicyzmu na ewangelikalizm. Są bardzo konserwatywni. Rodzi się pytanie, jak tacy ludzi mogą popierać Trumpa, który jest przeciwieństwem jakiejkolwiek moralności. Ale dla ewangelikalnych wyborców liczy się jedno: zakaz aborcji. Nie posuwają się dalej. A w tym punkcie Trump w pełni spełnił ich oczekiwania.

Ameryka jest gotowa na wybór kobiety, i to wywodzącej się z mniejszości etnicznej, na prezydenta?

Prawie. Amerykańskie społeczeństwo jest tu podzielone równo po połowie. Od lat sześćdziesiątych zachodzą w nim bardzo głębokie zmiany. Chodzi o masową emigrację z Ameryki Środkowej, Indii, Chin. Ale także nową pozycję, jaką zyskały kobiety. Trump jest zapewne ostatnim prezydentem, który zdobył Biały Dom jako biały macho.

Jeśli wygra listopadowe wybory, zatrzyma te cywilizacyjne zmiany?

Absolutnie nie! To leży poza możliwościami działania prezydenta. Tym bardziej że Latynosi, Hindusi czy Azjaci od lat stanowią wielomilionowe grupy wewnątrz USA, które nawet w razie całkowitego zamknięcia granicy będą rosnąć w siłę.

Inny kluczowy argument Trumpa to drożyzna i pauperyzacja klasy średniej z powodu inflacji.

To jest broń, po którą sięga każdy polityk. Chodzi o coś bardzo namacalnego dla wszystkich wyborców, a jednocześnie trudnego do zmierzenia. W Stanach za sprawą Rezerwy Federalnej inflacja została opanowana, a gospodarka rozwija się dwa razy szybciej niż w Europie. Ale wyborcy nie są ekonomistami. Tak tego nie analizują. Nie wiedzą też, że to, co proponuje Trump, czyli dalsze podniesienie ceł na produkty z importu, przyspieszy inflację, a nie ją zgasi.

Sondaże nie są ostatnio korzystne dla Harris. Debata była dla niej ostatnią szansą, aby to odwrócić?

Ta debata miała marginalne znacznie. 95 proc. Amerykanów od dawna wie, kogo poprze. Walka toczy się o 3–5 proc. niezdecydowanych wyborców i to w, powiedzmy, siedmiu stanach, gdzie szala zwycięstwa może przechylić się na jedną lub drugą stronę. Jestem obywatelem Francji i USA, głosuję w Nowym Jorku. Ale to nie ma żadnego znaczenia, bo i tak ten stan poprze wszystkimi swoimi głosami elektorskimi demokratów. Tacy jak ja w tych wyborach się nie liczą.

Trump zapowiedział w debacie, że w razie zwycięstwa jeszcze przed objęciem urzędu doprowadzi do pokoju w Ukrainie. Wielu uważa, że to oznaczałoby spełnienie warunków Putina, co zachęci Kreml do pójścia dalej, może nawet próby podbicia Polski. Powinniśmy się obawiać Trumpa?

I tak, i nie. Jeśli faktycznie by zrobił to, co mówi, oznaczałoby to gigantyczne ryzyko, w szczególności dla Europy Wschodniej. Tym bardziej że Trump mówi nie tylko o porzuceniu Ukrainy, ale także wyprowadzeniu Stanów z NATO. Ale już pierwsza kadencja miliardera pokazała, jak ogromna jest różnica między tym, co mówił, a tym, co robił. Bo zasadniczo nie robił nic. Został prezydentem z pobudek narcystycznych, z zamiłowania do władzy. Później jednak całkowicie się zdał na swoje otoczeniu, w szczególności na wojskowych. Rzadko się zaś mówi o tym, jaka jest w USA władza armii. Ma ona ogromną zdolność do podejmowania niezależnych decyzji. Jak choćby wtedy, gdy Trump groził użyciem broni jądrowej, a sztab generalny wydał komunikat, w którym podkreślał, że o tym nie decyduje sam prezydent. Czy gdy armia odmówiła Trumpowi powstrzymania imigrantów na granicy albo kiedy nie chciała interweniować, kiedy trumpiści szturmowali 6 stycznia 2021 roku Kongres. W Stanach obok prezydenta, Kongresu i Sądu Najwyższego armia stanowi odrębny ośrodek władzy. To jest taka monteskiuszowska demokracja, gdzie te ośrodki władzy wzajemnie się równoważą.

Armia nie pozwoli Trumpowi porzucić Ukrainy?

Nie pozwoli, bo to by oznaczało, że Putin i Xi mogą bez przeszkód wprowadzać w życie swoje imperialne plany. Zagrożona byłaby nawet Japonia i Korea Południowa.

Czytaj więcej

Kamala Harris miała wizerunek „Mamali”. W debacie pokazała, że potrafi brać udział w ostrych starciach

W 2003 roku armia nie powstrzymała jednak George’a W. Busha przed katastrofalną interwencją w Iraku.

W tamtym czasie wojskowi niewiele wiedzieli o uwarunkowaniach kulturowych na świecie. Rozmawiałem o tym z generałem Davidem Petraeusem, głównodowodzącym siłami amerykańskimi w Iraku. Przyznał, że na początku tej operacji nawet nie odróżniał sunnitów od szyitów.

Jeśli Trump nie wygra tych wyborów, znów nie uzna ich wyniku, tak jak to było w 2020 roku?

Jeśli wynik będzie bardzo wyrównany, na pewno będzie próbował podważyć go w sądach stanowych. Tak było w 2000 roku, gdy Sąd Najwyższy musiał w końcu rozstrzygnąć, że to George W. Bush a nie Alan Gore wygrał wybory. Amerykę będzie wtedy czekał okres chaosu, choć nie wojny domowej: gwardia narodowa podlega gubernatorom stanowym, a armia – prezydentowi Bidenowi.

Skoro wynik tych wyborów jest tak niepewny, to może Joe Biden popełnił historyczny błąd, nie ogłaszając z góry, że odejdzie po jednej kadencji, co dałoby czas na przygotowanie do walki o Biały Dom młodego, charyzmatycznego białego mężczyzny, który byłby łatwiejszy do przełknięcia dla Ameryki.

Biden tak powinien zrobić. I nawet to zapowiadał. Ale potem zadomowił się w Białym Domu. To ludzkie.

Kamala Harris czy Donald Trump: kto wygrał wtorkową debatę?

Nikt. Z perspektywy Europy popełniamy błąd, sądząc, że tu liczy się to, co zostało powiedziane przez oboje kandydatów. I wtedy faktycznie, wyrok jest jasny. Z jednej strony mamy Trumpa, który zupełnie odleciał, który mówi o migrantach jedzących koty; który stawia Viktora Orbána w roli najważniejszego polityka Zachodu i który twierdzi, że gdyby pozostał w 2020 roku prezydentem, zapobiegłby wojnie w Ukrainie. To jest stek kłamstw, czysta fikcji. Naprzeciw jest Harris – ułożona, precyzyjna, konkretna. Jak choćby wtedy, gdy odpowiadając na zarzuty Trumpa, iż porzuci Izrael, mówi o klasycznym planie pokojowym prowadzącym do powstania dwóch państw. Albo kiedy zapowiada, że jako prezydent będzie służyła Amerykanom, podczas gdy jej oponent myśli wyłącznie o sobie. Co prawda Harris nie ujawniła wiele o swoim programie, bo skoncentrowała się na atakowaniu Trumpa, ale zasadniczo zachowała się jak polityk europejski, który mówi rzeczy proste, jasne, łatwe do zrozumienia dla każdego. Bez alternatywnej rzeczywistości. Tyle że w Ameryce liczy się co innego.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
"Oto skład mojego gabinetu". Ursula von der Leyen przedstawiła nowych komisarzy KE
Polityka
Nowa Komisja Europejska z nowym Francuzem
Polityka
Czy zamach uratuje Donalda Trumpa? To może być punkt przełomowy kampanii
Polityka
Drugi zamach na Donalda Trumpa. Kandydat na prezydenta wskazuje winnych
Polityka
Ameryka już zaczyna głosować na prezydenta