Czy 9 czerwca Jarosław Kaczyński ogłosi dziesiąte z rzędu zwycięstwo PiS?
Być może, ale sądzę, że te wybory potwierdzą to, co wiemy z wyborów parlamentarnych i samorządowych. Mamy dwie duże partie o poparciu ok. 30 proc., plus minus 1–2 proc., później mamy koalicję dwóch partii o mocy 12–14 proc., czyli Trzecią Drogę, i dwie partie, które bardzo by chciały osiągnąć 10 proc., ale ciągle nie mogą, czyli Lewicę i Konfederację. Żadnych wielkich niespodzianek nie oczekuję. PiS może przyjechać pierwsze, ale PO też może przyjechać pierwsza. Tylko to nie będą wielkie różnice.
Wiec, który odbył się 4 czerwca, pomoże KO?
Pomoże – takiego wydarzenia w tej kampanii europejskiej żadna partia nie zorganizowała. Nawet jeśli przyjmiemy te najniższe oceny – że było 15 tys. osób – to dużo. Ten obraz pójdzie w Polskę i będzie aktywizował wyborców. Wystąpienie Tuska było kierowane do twardego elektoratu, używał mocnych słów. Na pewno nie będzie to decydowało, nie był to game changer, ale było to ważne wydarzenie w kampanii z punktu widzenia KO.
Wystąpienie Tuska było kierowane do twardego elektoratu, używał mocnych słów. Na pewno nie będzie to decydowało, nie był to game changer, ale było to ważne wydarzenie w kampanii z punktu widzenia KO.
Rafał Trzaskowski miał wystąpienie, które przypominało wystąpienie kandydata na prezydenta.
Powinien coraz bardziej czuć się tym kandydatem. Udały mu się wybory samorządowe, uzyskał w Warszawie mocny wynik. Biorąc pod uwagę skalę inwestycji w Warszawie czy rozkopania stolicy, to nie było proste. Jeśli wykaże się odpowiednią determinacją, to będzie blisko, by być bezdyskusyjnym kandydatem PO – być w II turze wyborów, a tam walczyć prawdopodobnie z kandydatem PiS o zwycięstwo. Jego wystąpienie się dobrze wpisuje w ten plan.
Trzaskowski ma papiery, żeby zostać prezydentem?
Zdecydowanie. Ma doświadczenia rozliczne: menedżerskie, jako prezydent Warszawy, parlamentarne, europejskie, rządowe. To człowiek dobrze wykształcony, znający kilka języków, w odpowiednim wieku, z ustabilizowaną sytuacją rodzinną. I gwarantuje to, że współpraca prezydenta z większością rządową, jaką będziemy mieli jeszcze przez co najmniej trzy i pół roku – a może i dłużej – będzie układała się pragmatycznie.