Po Włoszech Holandia staje się drugim krajem założycielskim Unii, którym będzie kierowało ugrupowanie populistyczne i jawnie antyeuropejskie. Geert Wilders, który zwykł nazywać Wspólnotę „państwem nazistowskim”, co prawda nie wystąpi w roli premiera. Jednak jego Partia Wolności (PVV) będzie najważniejszym elementem czteropartyjnego aliansu zapewniającego większość w parlamencie.
Teraz Wilders będzie miał decydujący wpływ na mianowanie i kontrolowanie ekipy „ekspertów”, która pokieruje szóstą gospodarką Unii
W przeszłości nacjonalistyczne ugrupowanie wspierało ekipę u władzy, ale wyłącznie dając jej głosy w parlamencie. Teraz Wilders będzie miał decydujący wpływ na mianowanie i kontrolowanie ekipy „ekspertów”, która pokieruje szóstą gospodarką Unii. Rezygnacja z przejęcia teki premiera była jednym z warunków zgody pozostałych koalicjantów na współpracę z ekscentrycznym, 60-letnim politykiem.
Wilders jest uważany za najbardziej prorosyjskiego spośród liczących się polityków Holandii
W wyborach w listopadzie PVV uzyskała 37 mandatów w 150-osobowym parlamencie. Przyczyniła się do tego zapowiedź jeszcze w kampanii liderki rządzącej od 2010 r. Partii Ludowej na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) Dilan Yesilgoz-Zegerius, że jest gotowa do współpracy z Wildersem. W ten sposób radykał stał się niespodziewanie w oczach wielu wyborców odpowiedzialnym politykiem, na którego można głosować.
Deklaracja nie zapobiegła natomiast załamaniu poparcia dla VVD, która musi się zadowolić 19 mandatami. Chodzi o ugrupowanie, którym przez kilkanaście lat kierował były premier Mark Rutte. Polityk, który przyjmował na szczytach UE w Brukseli najbardziej radykalną postawę wobec populistycznych rządów w Polsce i na Węgrzech, sam nie zawahał się więc wejść we współpracę ze skrajną prawicą, byle jego partia pozostała u władzy.