– W kampanii nie czuć było ducha walki. Wszyscy wiedzą, że wygra Gitanas Nausėda. Nie było emocji, jakie były w Polsce, gdy ścierali się Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. Nie było przekonania, że coś ważnego się dzieje, że rozstrzyga się los Litwy. Nie pamiętam tak spokojnej kampanii – mówi „Rzeczpospolitej” Rimvydas Valatka, od 35 lat zajmujący czołowe miejsce wśród litewskich dziennikarzy.
Nausėda, jak pokazują wszystkie sondaże, zdecydowanie pokona w niedzielę siedmioro konkurentów, ale nie zdobędzie ponad połowy głosów i potrzebna będzie druga tura 26 maja.
Ignas Vėgėlė nie jest otwarcie promoskiewski
Szansę na zmierzenie się w niej z obecnym prezydentem mają premier z partii konserwatywnej Ingrida Šimonytė oraz Ignas Vėgėlė, najsilniejszy z kandydatów antyestablishmentowych, który zyskał popularność w czasach pandemii jako guru przeciwników restrykcji covidowych i szczepionek. Oboje w sondażach zyskiwali od dziewięciu do kilkunastu procent poparcia, podczas gdy Nausėda 30–40 proc., a inni kandydaci rzadko zbliżali się do 5 proc.
Ignas Vėgėlė nie ma typowej biografii antysystemowca – studiował prawo unijne, przeszedł przez Oxford, został profesorem uniwersytetu kowieńskiego i był do 2022 r. szefem litewskiej rady adwokackiej. Gdyby przeszedł do drugiej tury, byłoby to ważnym sygnałem przed październikowymi wyborami do Sejmu. Po pierwsze, ze względu na związaną z tym porażkę pani premier niedobrze wróżyłoby to głównej z trzech partii rządzących, konserwatystom.