Ani fala strajków, ani protestów pracowniczych czy politycznych nie zgromadziła od dekad tak dużej liczby uczestników jak masowe demonstracje przeciwko skrajnie prawicowej Alternatywie dla Niemiec (AfD). Można odnieść wrażenie, że nie ma w tej chwili bardziej naglącego problemu w Niemczech jak sprawa AfD. W czasie jednego z weekendów w styczniu w demonstracjach uczestniczyło 1,5 mln ludzi. Ostatnio protestujących było wprawdzie mniej, ale za to demonstracje rozszerzyły się terytorialnie.
To temat wszechobecny w mediach społecznościowych, gazetach, telewizji.
Czytaj więcej
Sąd w Kolonii orzekł, że niemiecka agencja wywiadu może sklasyfikować młodzieżowe skrzydło skrajnie prawicowej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD) jako ekstremistyczne.
– Demonstracji o takim zasięgu jeszcze nigdy nie było. Protesty odbywają się nie tylko w dużych miastach, ale i w małych ośrodkach. Fala objęła także wschodnie landy, gdzie w zasadzie od czasu zjednoczenia Niemiec protestów było niewiele. To pewien paradoks, bo właśnie na wschodzie AfD cieszy się największą popularnością – mówi „Rzeczpospolitej” historyk prof. Stefan Troebst.
Jego zdaniem protesty są wywołane szokiem po informacjach portalu śledczego Correctiv o tajnym spotkaniu działaczy AfD w Poczdamie w listopadzie. Prezentowano tam propozycje masowej „reemigracji” przebywających w Niemczech cudzoziemców. Także tych, którzy posiadają już niemieckie obywatelstwo. Przymusowa deportacja miałaby objąć nawet 2 mln osób. AfD zaprzecza, aby miała takie plany, ale nikt nie zwraca na to uwagi.