Z każdym dniem izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy świat zapomina o wielkim ataku terrorystycznym Hamasu z 7 października, jego 1200 śmiertelnych ofiarach i ponad 200 zakładnikach, skupiając się na tysiącach palestyńskich ofiar cywilnych i obracaniu niewielkiego terytorium w gruzy. Czemu towarzyszy pytanie o granice prawa Izraela do obrony.
Wie o tym i administracja Joe Bidena. Już miesiąc temu, gdy wojna toczyła się w północnej części Strefy, domagała się od Izraela, by ograniczył skalę cierpienia ludności cywilnej. Potem, gdy Izrael szykował się do operacji na południu, dokąd przeniosły się setki tysięcy uchodźców, przestrzegała, by tam nie ważył się prowadzić działań wojskowych tak bardzo zagrażających cywilom. Bez skutku.
Wybory w USA. Cena poparcia Izraela
Wygląda na to, że Biden nie ma wpływu na sposób prowadzenia wojny przez Izraelczyków, a w oczach sporej części opinii publicznej, także w Ameryce, ponosi odpowiedzialność za jej efekty. Zwłaszcza że dyplomatycznie Waszyngton, i prawie tylko on, stoi twardo u boku Netanjahu – tak można interpretować piątkowe weto USA w Radzie Bezpieczeństwa ONZ wobec rezolucji nawołującej do natychmiastowego humanitarnego rozejmu w Strefie Gazy i bezwarunkowego uwolnienia wszystkich zakładników.
Czytaj więcej
Zarzuty o niepłacenie podatków przez Huntera Bidena to amunicja w rękach republikanów w walce o Biały Dom.
To wszystko może mieć wpływ na wynik najważniejszej, nie tylko dla USA, rozgrywki wyborczej – wyborów prezydenckich w listopadzie przyszłego roku, gdy Joe Biden będzie się starał o reelekcję zapewne w starciu z Donaldem Trumpem.