Jeszcze w środę wydawało się, że rządząca partia jest zatopiona po uszy w odmęcie imposybilizmu. Sejm odrzucił forsowany przez prezesa lex Kaczyński, przez co zamknięto drogę do uchwalenia jakichkolwiek przepisów antycovidowych, a liczniki nabijające kolejne miliony z tytułu zabezpieczeń orzeczonych przez TSUE wciąż pracują jak szalone; nie widać żadnej perspektywy dla rozwiązania sporu o Turów i wybrnięcia z problematycznych przepisów o Izbie Dyscyplinarnej SN.
Czytaj więcej
Nowa ustawa dotycząca likwidacji Izby Dyscyplinarnej to pomysł Andrzeja Dudy na przełamanie impasu. Ale akceptacja projektu nie jest pewna.
Tak można było postrzegać perspektywy manewrowe partii Kaczyńskiego w środę. Jednak to, co wydarzyło się w czwartek 3 lutego, można porównać do ulewnego deszczu po długiej suszy; ten dzień zmienia perspektywę, daje nadzieję i rysuje jakąś ścieżkę wyjścia przez prawicę z europejskiego klinczu. Można długo się spierać o to, które okoliczności zadecydowały o zmianie kursu i czy rzeczywiście to zmiana kursu. Niektórzy wskazują Amerykanów, inni „zbawienny" dla polskiej polityki (wymuszający zmianę stosunku do wspólnot) kryzys na Wschodzie, jeszcze inni zbliżającą się perspektywę reaktywacji Trójkąta Weimarskiego.
Wszystkie te okoliczności mają znaczenie, a jeszcze większe coraz bardziej racjonalna potrzeba odblokowania funduszy europejskich, przy której prawicowa cnota (ta od rubelka) wydaje się wartością iluzoryczną (i wyborczo nieopłacalną). A zatem obaj ludzie prezesa wykonali ruchy, które mogą stać się kołem ratunkowym dla tonącej formacji: Morawiecki dogadał się z Czechami w sprawie Turowa, a Duda nakreślił plan zmian w sądownictwie, który może doprowadzić do wygaszenia konfliktu z Brukselą.
Z tych dwóch kawałków koła tylko to pierwsze (Turów) realnie może kogokolwiek uratować. Porozumienie z Czechami jest jasne, podpisane i możliwe do zrealizowania w łatwy sposób. 45 mln euro to kwota niewygórowana, podobnie jak dość łatwo jest zbudować zabezpieczenia chroniące Czechów przed skutkami działania kopalni.