Premier dobrze wiedział, że szykuje się gruby skandal. Dlatego choć w programie spotkania nie miało być mowy o możliwej inwazji Ukrainy, Polak przeforsował przyjęcie deklaracji, w której uznano, że „działania wojskowe Rosji na wschodnich granicach Europy doprowadziły nas na skraj wojny. Solidarność, determinacja i współpraca w dziedzinie obrony między narodami Europy są wobec takiego zagrożenia niezbędne”.
Le Pen dobra dla Polski
W grudniu w trakcie podobnego zjazdu z Warszawie liderka Zgromadzenia Narodowego Marine Le Pen powiedziała „Rzeczpospolitej”: „Można mówić, co się chce, ale Ukraina należy do sfery wpływów Rosji. Próbując naruszyć tę strefę wpływów, tworzy się napięcia, lęki i dochodzi się do sytuacji, jakiej dziś jesteśmy świadkami”. Od tego czasu Francuzka nie zmieniła zdania: w Madrycie odmówiła parafowania części deklaracji odnoszącej się do Ukrainy i Rosji. – Nie mamy takiego samego stanowiska w odniesieniu do sprawy ukraińskiej – tłumaczyła.
Czytaj więcej
Podczas międzynarodowego szczytu europejskich partii konserwatywnych i prawicowych podpisano deklarację, w której jeden z punktów dotyczył działań Rosji i ewentualnego konfliktu na Ukrainie. Punktu tego nie podpisała Marine Le Pen.
Mimo to Morawiecki zapewnił w Madrycie: „Wszyscy nasi przyjaciele są świadomi, że Rosja stanowi zagrożenie dla suwerenności i integralności terytorialnej państw”.
Ryszard Legutko, eurodeputowany PiS i jeden z organizatorów madryckiego spotkania, przyznaje jednak w rozmowie z „Rz”, że zwycięstwo Le Pen w kwietniowych wyborach prezydenckich byłoby korzystne dla Polski. – Nie ma co straszyć jej polityką wobec Rosji, bo różnica między nią a Macronem tu nie istnieje. Natomiast zwycięstwo każdej partii suwerennościowej otwiera alternatywę, legitymizuje pluralizm w Europie – dodaje.