Protesty przeciw podwyżkom mają w Polsce wymiar symboliczny. W okresie PRL dawały impuls do stawiania kolejnych postulatów, które doprowadziły w końcu do powstania NSZZ Solidarność. Strajki w 1980 roku zaczęły się w czasie przerwy śniadaniowej w Ośrodku Badawczo-Rozwojowym WSK PZL-Mielec, kiedy 1 lipca 1980 roku zdeterminowani rosnącymi kosztami życia i pustymi półkami pracownicy zaczęli gromadzić się w stołówce, co przerodziło się w spontaniczny wiec. Fala dotarła wtedy m.in do Zakładów Metalurgicznych POMET w Poznaniu i Przedsiębiorstwie Transbud w Tarnobrzegu. A potem był Sierpień.
W 1976 roku po wydarzeniach w Radomiu i Ursusie władza zmuszona była się wycofać, a blady premier Piotr Jaroszewicz oświadczył w telewizji, że „po konsultacjach społecznych i zgłoszeniu wielu propozycji, rząd wycofał się z podwyżek". To był moment, w którym „cud gospodarczy Gierka" się skończył.
Mamy inne czasy, zupełnie inne realia gospodarcze i państwo, w którym – jak mówią podręczniki – o cenach decyduje rynek. Jednak decyzje rządu Mateusza Morawieckiego o wypłacie dodatków, obniżeniu akcyzy i VAT na żywność pokazują, że państwo wciąż ma instrumenty do regulowania rynku, co więcej, za sytuację ekonomiczną obywateli samo odpowiada. A poziom życia i zawartość podstawowego koszyka dóbr to czynniki, które są w stanie zachwiać każdą władzą.
Czytaj więcej
"Poseł ze Śląska, oszust z Wrocławia" - takimi okrzykami protestujący związkowcy z PGG przywitali i - po kilkuminutowej wymianie zdań - pożegnali premiera Mateusza Morawieckiego w Katowicach.
PiS pada dziś także ofiarą swojego flagowego pomysłu – hasła 500+ w kampanii 2015 r., a potem jego konsekwentnej realizacji. Dzięki temu obywatele uświadomili sobie, że władza ma pole manewru, by próbować łagodzić nierówności. Opowieść o tym, że „nie ma skąd wziąć", a „niezbędne koszty transformacji" niezbędnie ponosić muszą najubożsi, przycichła.