Było pięknie. 10 mln Polaków powiedziało „dość!": zamordyzmu, potajemnych zbrodni, aroganckiego traktowania społeczeństwa, buty ówczesnej władzy. Dość tych wszystkich Cyrankiewiczów straszących obcięciem każdej ręki wzniesionej przeciwko władzy ludowej, sowieckich sługusów: Bierutów, Gomułek, Gierków, Kań, Jaruzelskich i Kiszczaków. Chcemy wolnych związków zawodowych, demokratycznej Polski. 10 mln jednomyślnych Polaków.
Dzisiaj wydaje się to nieprawdziwe. A jednak. Tak było. Bowiem Solidarność to był nie tylko „zwyczajny" związek zawodowy, nie tylko strajki robotników, ulica, plakaty i hasła. Solidarność łączyła nasze umysły i serca. I wtedy PZPR przystąpiła do kontrataku. Zdradziecko, skrycie, jak zawsze. Stan wojenny. Kilka ponurych lat konsolidujących naród, wreszcie porozumienie przy Okrągłym Stole i pierwsze, jeszcze nie w pełni, jednak już prawie demokratyczne, wybory. PZPR leżała na łopatkach. W styczniu 1990 r. postanowiono rozwiązać partię. Padła słynna komenda: „Sztandar wyprowadzić!". Delegaci odśpiewali „Międzynarodówkę" i w ponurym eskapizmie rozeszli się do domów. Po latach dowiedziałem się, że na zapleczu zostali: Kwaśniewski, Miller, Rakowski, Siwiec. W całkiem niezłych humorach popijali whisky, a jakże. Plan mieli gotowy. Zabezpieczyć majątek partii, odczekać i odrodzić się pod innym szyldem. I to im się udało.
Nam pozostawiono ułudę, że praworządnie zreformujemy nasze państwo, choć nie było to łatwe zadanie. W Polsce wciąż stacjonowało ok. 100 tys. żołnierzy radzieckich. Były bazy lotnicze, dywizje pancerne, magazyny z bronią chemiczną i atomową. Rosjanie mieli pełne uzbrojenie dla 300 tys. żołnierzy, których tylko należało przerzucić do Polski. Mazowiecki miał powody, by nie drażnić Kremla i sprawę wycofania się Sowietów odkładał na potem.
Mazowiecki, Bielecki, Olszewski... Na nim skończyła się moja bajka. I nadzieja, że już nigdy nie usłyszę tego bełkotu, bzdur, kłamstw, matactw serwilistycznych redaktorów i dziennikarzy. Że zdegenerowany inteligent Urban i jemu podobni nie będą w zwyczajnie wulgarny sposób rozwścieczać Polaków – że to wszystko już poza mną.
Wściekłość
Mój idol w tym czasie – Wałęsa, którego kampanię wyborczą z największym oddaniem wspomagałem – grał sobie w ping-ponga z podejrzanym typkiem Wachowskim i rozmyślał o wzmocnieniu „lewej nogi". Tuż za nim druga, jakże ważna dla mnie w tym czasie postać – Adam Michnik; nie wiadomo z czyjego przyzwolenia czyścił ubeckie archiwa, przejął solidarnościową gazetę, woził się limuzyną Urbana i pohukiwał, aby „odpieprzyć się od generała".