Bezsenność przeszła w strach, którego nie mógł opanować, trzęsienie głowy i rąk. Depresja stała się forpocztą cyklofrenii. Jak wspominała Katarzyna Herbert, kiedy depresja mijała, nastawał czas euforii. Śmiał się niemal bez przerwy, podróżował. A potem przychodził czas skupienia, pracy, pisania. Z czasem okres depresji się przedłużał.
Angielski poeta Al Alvarez przytacza opowieść niemieckiego poety, który spotkał w Berlinie autora „Struny światła" „taszczącego dwie trzylitrowe butle taniego włoskiego wina, a gdy zapytał, czy może mu pomóc, Herbert odparł: »Nie, jak mi będzie za ciężko, to wypiję«". Podczas wizyty w restauracji potrafił wobec kelnera podnieść rękę i zawołać „Heil Hitler", zacząć kolejną awanturę. Zawsze uważnie słuchał, co inni mieli do powiedzenia i zazwyczaj miał przeciwne zdanie. Z alkoholem coraz częściej łączyła się brawura. „Kocio-chłopięcy zmysł zabawy" Herberta stał się „nieodłącznym rewersem surowej, aż do okrucieństwa, moralistyki Pana Cogito". W Warszawie rozliczenia dotyczyły komunistycznej przeszłości. W stanie wojennym Kijowski notował: „Herbert opowiadał mi, że nigdy nie pracował tyle, co wtedy, gdy pił na umór, bo się śpieszył ze wszystkim, byle dorwać się do swojej butelki".
Kalifornijska uczta
W alkoholu utonęła przyjaźń z Czesławem Miłoszem. Spotkali się podczas pierwszego wyjazdu Herberta do Paryża. Od początku dominował kompleks zachwytu i niższości. „Ten pokój nie jest dla poetów wysokiego lotu" – mówił na powitanie. Miłosz gratulował tomu „Hermes, pies i gwiazda". Lata później, zastanawiając się nad tym, co jako twórca zawdzięcza Miłoszowi, Herbert wskazywać będzie, że udowodnił on, iż poezja jest „terenem do myślenia". Miłosz stał się też tłumaczem i amerykańskim ambasadorem Herberta. „Twój Barbarzyńca w ogrodzie – bardzo dobre posunięcie taktyczne. Wykroiłeś sobie domenę i zasiadłeś na tronie, pilnując granic" – gratulował Herbertowi Miłosz. Herbert zaś oznajmiał Miłoszowi: „Pan sobie siedzi w Montgeronie jak w lotosie i gładzi Pan końce wierszy, więc na koniec i Pana muszę znienawidzić, choć, Bóg mi świadkiem, gwałt sobie zadaję". Nie da się ukryć, że krył się w tym chyba zarodek nienawiści faktycznej.
Krytyczna okazała się w 1968 roku kalifornijska kolacja u Carpenterów, przyjaciół, tłumaczy. Herbert wypił parę butelek białego wina, Miłosz zaś przyssał się do solidnej flaszy bourbona. Było miło do chwili, gdy rozmowa zeszła na powstanie warszawskie. Bogdan Carpenter zapamiętał trwającą parę godzin tyradę wściekłego Herberta, który uważał, że Miłosz nie ma prawa krytykować powstania, nie był bowiem w AK, nie uczestniczył w konspiracji. „Czesław słuchał i milczał i nawet wyglądało to tak, że tym milczeniem przyznawał się do niepopełnionych win". Wreszcie żona Miłosza Janka (...) krzyknęła: „Dlaczego nic nie mówisz? Przecież to wszystko kłamstwa!". Miłoszowie wyszli, Herbert stracił lokum i przyjaciela.
„Oburza mnie rozdmuchiwanie tej sprawy. Ten spór był moim zdaniem sporem dwóch pijaków, którzy popili i prowokowali się nawzajem" – mówiła Katarzyna Herbert. Herbert doceniał Nobla dla Miłosza. Pisał: „miałeś, Czesławie, piękną i mądrą mowę Laureata. Pobeczałem się trochę ze względów osobistych i ogólnoludzkich". Jednak gdy Miłosz przyjechał do Polski. witał się z nim chłodno. Do spotkania nie doszło, chociaż Miłosz był gotowy.
Gdy Miłosz zarzucał Herbertowi nacjonalizm, Herbert wysłał kartkę z fotografią wielkiej nogi słonia nad małym kurczakiem i jedno zdanie: „Nie depcz." Miłosz przyjął ją bardzo źle, trzymał ją pod ręką do końca do życia. Jeszcze gorzej odebrał wiersz „Chodasiewicz", w którym zarzucał Miłoszowi brak tożsamości. „Sam nie wiedział kim był – Chodasiewicz/ i przez wszechświat od narodzin aż do zgonu/ na wzburzonej fali płynął na kształt glonu".
W maju 1998 roku, na dwa miesiące przed śmiercią doszło do rozmowy Herberta z Miłoszem. Jak opowiadał brat Miłosza, Andrzej „rozmawiali bardzo swobodnie, ale o niczym ważnym. (...) To była jakby normalna pogawędka, żadnej skruchy z jednej czy z drugiej". Wspominali również kolację u Carpenterów, ale to wtedy nie było już ważne.
Mit patriotyczny
Franaszek zwraca uwagę, że w Miłoszu i Herbercie spotykały się dwie Polski – jedna bardziej liberalno-sceptyczna, krytyczna wobec tradycji, katolickiego i centroprawicowego nurtu, druga – najogólniej rzecz ujmując, patriotyczna – prawicowa, jednocześnie mocno zmitologizowana, co trudno jednoznacznie oceniać, bo Herbert w przeciwieństwie do emigranta Miłosza poddawany był presji SB, inwigilowany, upokarzany. Więcej z tego powodu cierpiał i ryzykował.
SB zainteresowała się poetą już podczas pierwszego pierwszego pobytu na Zachodzie. „Opierdalam, a wkrótce będę bił w mordę" – pisał o oficerach. MSW brało nawet pod uwagę próbę zwerbowania go. W najtrudniejszej sytuacji znalazł się wtedy, gdy walczył o paszport na wyjazd do Ameryki. Rozmowy w hotelu Metropol z oficerem MSW trwały trzy dni. Poeta kluczył. Na kolejne spotkanie nie przyszedł. Wyjechał.
Po powrocie SB była bezwzględna. Gdy Herbert wszystkie przywiezione z Ameryki pieniądze przeznaczył na wymianę kawalerki na większe mieszkanie, dolary i mieszkanie przejęło MSW. Poeta załamał się, groził emigracją. Ostatecznie zamieszkał w wyremontowanym przedwojennym mieszkaniu w chuligańskiej okolicy warszawskich Sielec, przy Promenady.
Z negacją komunizmu i PRL wiązał się najważniejszy cykl o Panu Cogito. „Napisałem trochę wierszy z cyklu »Pan Cogito« o takim jegomościu w naszym krytycznym wieku i w naszych krytycznych czasach" – zapowiadał bez fanfar swój najważniejszy cykl. Pierwsze ślady narodzin Pana Cogito odwołującego się do Kartezjańskiej formuły „cogito ergo sum"– „myślę więc jestem", pochodzą z 1962 roku. Stworzył go „nie ze snobizmu, ale dlatego, że denerwowało mnie to uprzykrzone ja, ja, ja liryki. Pragnąłem, aby spełniał rolę alter ego, aby mówił w moim imieniu, gdy potrzebny był mi większy dystans" – tłumaczył. W styczniu 1973 roku złożył wiersze w wydawnictwie Czytelnik. Po dyskusjach z cenzorami premiera odbyła się wiosną 1974 roku. „Przesłanie" wydrukował rok wcześniej „Tygodnik Powszechny". Jak podkreśla Franaszek, Herbert stał się autorem laickiego i heroicznego kodeksu, w którym najwyższą wartością była obrona prawdy oraz wolności: „Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu/ po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę/ idź wyprostowany wśród tych co na kolanach/ wśród odwróconych plecami i obalonych w proch".
Z czasem otworzył się na środowisko, dla którego przełomem był Marzec '68 – Michnika, Kuronia. Stał się patronem młodych buntowników: Kazimierza Orłosia, Ryszarda Krynickiego, Stanisława Barańczaka, filarem opozycji. W 1975 roku podpisał List 59, protestujący przeciwko wpisaniu do konstytucji PRL przewodniej roli PZPR i sojuszu z ZSSR. W odwecie został objęty zapisem cenzury. Pisarz okupił to pogłębieniem depresji i pobytem w szpitalu psychiatrycznym. Oddech dawały dłuższe pobyty za granicą.
Do Polski solidarnościowej wrócił na początku 1981 roku. Zastał ją taką, jaką chciał „zawsze widzieć. Polskę ludzi godnych, z podniesionym czołem, sympatycznych, uśmiechających się, nie podejrzliwych, nie donoszących.
Gdy karnawał Solidarności skończył stan wojenny, nie został internowany, ale nękano go nieustanną inwigilacją. esbekom ubliżał przez okno. Gdy Michnik napisał w więzieniu „Z dziejów honoru w Polsce" – najdłuższy z esejów nosił tytuł „Potęga smaku" i był poświęcony Herbertowi.
Odpowiedział wierszem „Msza za uwięzionych" z wersami „trzeba się pojednać/ z braćmi którzy są w mocy nieprawości/ i walczą na krańcach". Wydawał biuletyn podziemny „Kosynier Ogólnopolski". Była tam fraszka: „Hołuj,/ Żukrowski/ Przymanowski/ Lenart/ Czterej pancerni/ mierni/ ale ujdzie./ Na nowy serial/ byłby niezły temat/ Cóż – gdy za nimi/ żaden pies nie pójdzie".
Nie chciał drukować w Polsce, tylko w paryskiej „Kulturze". W tomie „Raport z oblężonego miasta" użył metafory grodu, u którego bram stoją od stuleci wrogie armie.
Kolejnym manifestem niezłomności był wywiad w „Hańbie domowej" z Jackiem Trznadlem. Piętnował współpracę intelektualistów z komunistami. „Okres powojenny jest dość obrzydliwym rozdziałem w dziejach literatury polskiej". Julia Hartwig komentowała: „Zachowanie pisarzy w okresie stalinowskim stało się czymś w rodzaju obsesji u Herberta".
Złe emocje pobudzała choroba, alkohol. Herbert mianował siebie pułkownikiem Huzarów Śmierci. W opublikowanym liście do Barańczaka pisał, że „nie istnieją porządni członkowie Partii, bo jeśli nawet nie robili krzywdy swoim współobywatelom, to na pewno krzywdy te pokrywali milczeniem".
Wałęsę nazywał z początku Nikodemem Dyzmą, ale podczas pierwszych powszechnych wyborów prezydenckich poparł Wałęsę, również dlatego, że występował przeciwko niemu „lewicowy salon".
Katarzyna Herbert wspominała, że „bardzo szybko zaczęły się napięcia z naszymi przyjaciółmi". Nie mógł wybaczyć tolerancji Adama Michnika dla Wojciecha Jaruzelskiego. Uważał, że to człowiek, który spodlił Polskę. W rozmowie z Krzysztofem Karaskiem krytykował dawne środowisko KOR za „tragedię Okrągłego Stołu", III Rzeczpospolitą zaś uważał za kontynuację PRL z ludzką twarzą. „Jestem za lustracją, za dożywotnim odsunięciem od władzy wszystkich ministrów, wszystkich ubeków, wszystkich policjantów, z wyjątkiem tych – powiedzmy – którzy kierowali ruchem ulicznym".
Na fali takich nastrojów powróciła kwestia rozmowy z Miłoszem z 1968 roku i nieprawdziwy zarzut, że Czesław chciał przyłączyć Polskę do Związku Radzieckiego. Tymczasem żaden z uczestników owej kolacji u Carpenterów w 1968 roku nie wspominał o takim epizodzie.
Środowiska prawicowe przyjęły Herberta z otwartymi ramionami i widziały jedynego prawdziwego polskiego poetę oraz wielkiego patriotę. Jednocześnie Herbert stał się klasycznym przykładem prawicowego hipokryty, który kreuje się na niepokalanego bohatera, którym przecież nie był, a dawał sobie prawo bycia surowym moralistą. Tak jak dzisiejsza prawica, kreująca kolejne mity z historii Polski. Tym większy szok wywołała książka Joanny Siedleckiej w 2002 roku. W Polsce trwała rozmowa o lustracji i dekomunizacji. Okazało się, że jej zwolennik Zbigniew Herbert powinien być dla innych bardziej wyrozumiały.
Epilog
Dramat ostatnich miesięcy polegał na tym, że tęsknił do dawnych przyjaciół, a jednocześnie ich odpychał. W roku 1996 r. Wisławie Szymborskiej przesłał zdawkowy telegram i wysłał żonę, by nadała telegram do Różewicza. Składał mu „najgłębsze wyrazy współczucia z powodu skandalicznego werdyktu szwedzkiej Akademii". Wcześniejsze stanowisko Giedroycia w sprawie Nobla dla Herberta brzmiało: „W sposób zupełnie niebywały zraża sobie wszystkich ludzi i wygląda to na poważne zaburzenia psychiczne. Trudno było lansować kogoś, kto zrywa wieloletnie kontakty z tłumaczami i wydawcami". W „Epilogu burzy" Zbigniew Herbert zdążył napisać: Panie, (...)/ nie zdążę już/ zadośćuczynić skrzywdzonym/ ani przeprosić tych wszystkich/ którym wyrządziłem zło/ dlatego smutna jest moja dusza".
Pogrzeb odbył się 31 lipca 1998 roku na Powązkach. Miłosz żegnał Herberta słowami: „Umarł wielki poeta. Każdy kraj ma w ciągu całej swojej historii zaledwie kilku takich poetów".
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95