Dokumenty społeczne i polityczne w ogóle u nas nie powstają, żaden twórca w obecnej pogmatwanej sytuacji nie sięga po takie tematy ani nie próbuje opowiedzieć o zjawiskach mało rozpoznanych, choć podskórnie nabrzmiałych. Są zbyt kontrowersyjne już w samym założeniu. A widzowie czekają na takie dokumenty, jak realizowane za granicą „Made in France" o patriotyzmie gospodarczym po francusku, w którym młody dziennikarz postanowił używać przez rok wyłącznie rodzimych towarów i boleśnie przekonał się, jak jest ich mało, co ma znaczenie dla jego rodaków. Dobrym przykładem jest też „Bieda – spółka z o. o.", ujawniające chybione formy pomocy krajom afrykańskim, opłacającej się przede wszystkim bogatym darczyńcom, pokazywany dwa lata temu w Warszawie na festiwalu Millennium Docs Against Gravity został entuzjastycznie wręcz przyjęty przez publiczność. Widzowie mogli też obejrzeć „Jak zmienić świat", czyli historię Greenpeace o tym, jak trudno walczyć o ideały. Takie dokumenty wzbogacają także wiedzę o świecie poza rodzimym grajdołem, a której nie poszerzają dziś telewizyjne wiadomości.
Tymczasem polscy dokumentaliści realizują przede wszystkim filmy grzeczne, porządne, słuszne. A przecież nie zawsze tak było. Warto przypomnieć choćby „Arizonę" Ewy Borzęckiej, przedstawiającą bez retuszu rzeczywistość popegeerowskiej wsi, czy „Nasz spis powszechny" – cykl pięciu filmów dokumentalnych, których autorzy (m.in. Paweł Łoziński, Maria Zmarz-Koczanowicz, Jacek Bławut) przyglądali się zmianom, które zaszły w Polsce i w nas samych 13 lat po ustrojowej transformacji.
Wydobycie na światło dzienne innych stron rzeczywistości niż te znane nam zmusza do zatrzymania się i zastanowienia. To już bardzo dużo. Na razie jednak takich filmów w Polsce nikt nie realizuje. Ich brak jest zauważalny na najważniejszym polskim przeglądzie tego gatunku, czyli na Krakowskim Festiwalu Filmowym.
Krakowskie święto
Mimo że istnieją inne ważne imprezy będące przeglądami dokonań dokumentalistów, takie jak Millennium Docs Against Gravity (skupia się na filmach zagranicznych), WatchDocs czy Festiwal Mediów „Człowiek w zagrożeniu", to Krakowski Festiwal Filmowy niezmiennie od 1961 roku jest corocznym podsumowaniem wszystkiego co najważniejsze w naszym dokumencie. Początkowo był Ogólnopolskim Festiwalem Filmów Krótkometrażowych prezentującym dokonania jedynie rodzimej kinematografii. Trzy lata później do festiwalu polskiego dołączony został międzynarodowy i krakowskie wydarzenie nabrało rangi, o czym świadczy m.in. możliwość rekomendowania przez niego filmów krótkometrażowych i dokumentalnych do Europejskiej Nagrody Filmowej.
Choć z roku na rok na tej imprezie przybywa sekcji, w których pokazywane są obrazy pochodzące z coraz to odleglejszych krajów, polski dokument na tym nie zyskuje. W czasie ośmiu dni tegorocznego 58. Krakowskiego Festiwalu Filmowego publiczność mogła obejrzeć około 250 filmów z Polski i całego świata, ale w najstarszym festiwalowym konkursie polskim o Złotego i Srebrnego Lajkonika walczyły jedynie 23 wyselekcjonowane wcześniej dokumenty. A na uroczystej gali końcowej laureaci wymienieni zostali niemal na początku, a jak wiadomo, najważniejsze nagrody wręczane są na końcu. Świadczy to niestety i o tym, że dla organizatorów staje się istotniejsze, by rosnąć w siłę przez mnożenie nagród i sekcji, niż stawiać na tradycję i być opoką dla dokonań naszych twórców.