„Opuść mój dom i idź sobie!" – to było dla Luby ciosem.
„Dokąd?" – zapytała. „Idź sobie!" – powtórzyła.
„O tobie wiedzą sąsiedzi
i każdy mnie śledzi.
Ratując ciebie, narażam życie własne, to jasne".
Albo inny fragment:
Zauważyć da się,
Że religijna Bronka po pewnym czasie
o siebie i synka poczuła trwogę,
założyła Simie na szyję krzyżyk z Panem Jezusem na drogę
i zdecydowanie
kazała jej opuścić mieszkanie...
Nie wiem, jak było w omawianej przeze mnie wiosce, ale z zeznań przed sądami powojennymi wynika, że niekiedy ratujący zamieniali się w oprawców... z obawy, że wygnany Żyd mógłby zostać ujęty przez Niemców i po torturach wyznałby, kto go do tej pory ratował i jego – ratownika wraz z rodziną – Niemcy by rozstrzelali. Sytuacje jak z tragedii greckiej: nie ma odpowiedzi, każde rozwiązanie brzemienne jest śmiercią.
I dlatego ksiądz Grzegorz wielokrotnie używa frazy: „Z ratowaniem było rozmaicie"... Rozmaicie – nie tylko w sensie negatywnym, tragicznym – jak w zacytowanych wyżej fragmentach epickiego poematu księdza Grzegorza, ale również pozytywnie:
Kobieta kazała jej pójść na poddasze do kurnika.
Z tego wynika,
że nie odda jej w ręce niemieckiego zbrodniarza,
chociaż taki donos się zdarza.
Lub:
Prawie codziennie przyjeżdżała furmanką do getta
Kazia Romankiewicz – nadzwyczajna kobieta (...)
Ona wywoziła żydowskie dzieci w tajemnicy
i je przekazywała wspomnianej zakonnicy.
Ratowały dzieci z miłości do Boga i bliźniego
z narażeniem życia własnego.
Konkluzja księdza Grzegorza i ja się z nią w pełni zgadzam:
Wielu za ratowanie Żydów zginęło – znani czy nieznani,
To są ludzie święci, choć niekanonizowani...
I jeszcze fragment z Dedykacji:
Ponad trzy tysiące Polaków sadziło
drzewka w Alei Sprawiedliwych w Jerozolimie
za uratowanie Żydów, co dla narodu polskiego
ma znaczenie olbrzymie.
Od Yad Vashem – Instytutu Pamięci dostali medale,
ale więcej nieznanych nie dostało ich wcale.
... w moich oczach to są ludzie święci,
bo ratowali Żydom życie,
a z ratowaniem było rozmaicie.
4.
Czy po Auschwitzu da się jeszcze pisać wiersze? Taka opinia jest często powtarzana, przypisywana sławnemu filozofowi Teodorowi Adorno (cytat autentyczny brzmi: „Pisanie poezji po Auschwitzu jest barbarzyństwem"). Jeśli wolno mnie, laikowi, się wypowiedzieć – to stwierdziłbym, że właśnie poezja – podobnie jak muzyka – oszczędnością środków wyrazu odwołuje się do naszej wyobraźni, operuje przenośnią i metaforyką, wyzwala skojarzenia, uwzniośla uczucia. Wydaje mi się, że właśnie wielka poezja, docierając do naszych trzewi, otwiera nasze swoiste kubki percepcyjne na wartości humanistyczne, na dobro i zło.
Ksiądz Grzegorz Pawłowski napisał tę książkę poświęconą Zagładzie (podobnie jak kilka innych książek) mową wiązaną. Dobrze to czy niedobrze?
Nie jestem krytykiem literackim. Nie zaliczyłbym twórczości księdza Grzegorza do tzw. wielkiej poezji. Wydaje mi się, że księdzu Grzegorzowi rym jest potrzebny, by dodać podanym przez niego utworom epickości. Każda z jego opowieści to jakby saga, jakby pieśń wędrownego barda. Ma to swoje wady i zalety.
W a d y. Forma, jaką wybrał ksiądz Grzegorz, nie ułatwia niuansowania. A zachowania ludzkie tego wymagają, ponieważ nie są tylko białe albo tylko czarne. Autor jest często zakładnikiem frazy: jest w niewoli rymu, a nie zawsze dane słowo, użyte, bo rym tego wymagał, by doń przylegało, by do niego pasowało, może oddać niuanse zachowań ludzkich. Ale oto zaskakujące zjawisko: właśnie dlatego, że każdy wiersz, że każda linijka wiersza ma ograniczoną pojemność – Autor potrafił określone fenomeny społeczne, określone zachowania ludzkie ująć nader zwięźle, lakonicznie, a te wyzwalają naszą wyobraźnię. Wystarczy przecież jedno punktujące słowo: „doniósł", „złakomił się", „ulitował się", „chłopcy głuptasy" – byśmy mogli dopowiedzieć sobie to, czego Autorowi rym i fraza nie pozwoliły rozwinąć.
Mnie osobiście czytanie epickich opisów mową wiązaną nie ułatwia ogarniania tematu. Ale próbowałem sprawdzić rzecz na przyjaciołach. Zaprosiłem ich do domu i zrobiłem próbę głośnego czytania książki (fragmentów) księdza Grzegorza. Byli urzeczeni. To z ich ust usłyszałem określenia: tak produkowali się w dawnych czasach bardowie, ludowi bajarze wędrowni...
Pora kończyć przydługi wstęp. Co jest najważniejsze w opowieściach Jakuba Hersza Grinera – księdza Grzegorza Pawłowskiego? Co wynika i przenika do czytelnika? Wiedza? – Tak, to jest ważne: w jakimś stopniu daje ludziom, którzy niewiele albo nic nie wiedzą o Holokauście, o Szoah, o Zagładzie – pewien zasób ważnych informacji. Ale najważniejsze – tak sądzę – jest to, że ta książka rozbudza empatię. Do OCALAŁYCH. I do RATUJĄCYCH. Czy wiesz Szanowna Czytelniczko i Szanowny Czytelniku, że po dzień dzisiejszy jeszcze niektórzy – na palcach ich policzyć – pozostający przy życiu Ratujący, ale nawet ich potomkowie drugiej i trzeciej generacji, przemilczają fakt, że ukrywali Żydów, w obawie, że zostaną (jeszcze dziś!) potępieni przez swoją małą społeczność lokalną?
I ta książka księdza Grzegorza Pawłowskiego każdego z nas zmusza do zadania sobie pytania: jak ty byś się zachował w chwili największej próby?
Fragment wstępu autorstwa Mariana Turskiego do książki ks. Grzegorza Pawłowskiego (Jakuba Hersza Grinera) „Ocaleni z Zagłady", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Archidiecezji Lubelskiej GAUDIUM. Tytuł pochodzi od redakcji
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95