Marian Turski: Ks. Pawłowski, Żyd Doloris Causa

Co jest najważniejsze w opowieściach Jakuba Hersza Grinera – księdza Grzegorza Pawłowskiego? Co wynika i przenika do czytelnika? Wiedza? Tak, ale najważniejsze jest to, że ta książka rozbudza empatię.

Publikacja: 09.08.2019 17:00

Polak i Żyd, Żyd i Polak, żyd i chrześcijanin. Ks. Grzegorz Pawłowski – Jakub Hersz Griner

Polak i Żyd, Żyd i Polak, żyd i chrześcijanin. Ks. Grzegorz Pawłowski – Jakub Hersz Griner

Foto: PAP, Wojciech Pacewicz

1.

Pisze te słowa nie katolik, nie chrześcijanin, człowiek – muszę to uczciwie powiedzieć, choć może to dla wielu czytelników tej książki zabrzmi boleśnie – który utracił wiarę, przeszedłszy Auschwitz. Ale – tak myślę i jestem przekonany – nie utracił wartości ludzkich, wręcz przeciwnie: pojął miarę cierpienia ludzkiego.

I dlatego ksiądz Grzegorz Pawłowski jest mi tak bliską osobą. Również dlatego, że podobnie jak On mogę powiedzieć o sobie: jestem Żydem i Polakiem, Polakiem i Żydem. Jednocześnie! Zarazem!

Wielu obywatelom mojej ojczyzny wydaje się to niemożliwe, a na pewno niezrozumiałe. Ale na tym polega fenomen akulturacji, że kultura, tradycja, język, obyczaje danego narodu przyciągają i wchłaniają ludzi wywodzących się z innych narodów lub grup etnicznych. Mógłbym sporządzić z miejsca listę z paruset nazwiskami. Ograniczę się do kilku: Joachima Lelewela, Oskara Kolberga, Szymona Aszkenazego, Juliana Tuwima. Ten ostatni to przypadek szczególny. Wychowany od dzieciństwa w kulturze polskiej, ten – jeden z gigantów polskiej mowy wiązanej – po Holokauście, a właściwie w końcowym okresie Zagłady, odczuł szczególną więź z ginącym narodem swoich przodków. W płomiennym manifeście „My, Żydzi polscy" wyłożył w kilku punktach, dlaczego uważa się zarazem za Polaka i za Żyda.

Dlaczego za Polaka? Oryginał piórem Tuwima jest wspaniały, ironiczny, punktujący, ja nieśmiało ograniczę się do – nazwijmy tak – bryku.

Więc dlaczego uważa się za Polaka? Bo się tu urodził. Bo pierwsze słowa, jakie usłyszał, były w języku polskim. Bo pierwsze wyznanie miłosne uczynił po polsku. Bo bardziej nienawidzi polskich faszystów niż innych faszystów. Bo chce spocząć na stałe w polskiej ziemi. A w ogóle: „Bo tak mi się podoba"...

A za Żyda? Przede wszystkim z powodu – krwi. Ale nie tej, która płynie w żyłach żydowskich, lecz z powodu rozlanej krwi Żydów w czasach Zagłady, krwi „niewinnie pomordowanych milionów ludzi, krew nie ukryta w arteriach, lecz krew ujawniona. Takiej powodzi męczeńskiej krwi nie było jeszcze jak świat światem, a krew Żydów (nie krew żydowska) najszerszym i najgłębszym płynie strumieniem. (...) Ta RANGA – ranga Żyda Doloris Causa – niechaj będzie udzielona polskiemu poecie przez naród, który go wydał...".

Takim Żydem Doloris Causa jest też Jakub Hersz Griner, którego znamy doskonale jako księdza Grzegorza Pawłowskiego. Nie potrafiłbym tego aspektu Jego życiorysu ująć w bardziej zwartych, lakonicznych słowach, niż to uczynił wybitny uczony – biblista, ks. prof. Mirosław Wróbel, gdy powiedział, że w twórczości księdza Grzegorza „nie brak łez, samotności, goryczy porażki, bolesnej śmierci najbliższych, tułaczki i ofiary".

Polak i Żyd, Żyd i Polak, żyd i chrześcijanin. Ciekawie zwrócił na to uwagę prezydent Lublina Krzysztof Żuk (gdy przyznał księdzu Grzegorzowi honorowe obywatelstwo miasta): „Jest ksiądz dowodem na możliwość współistnienia obok siebie różnych kultur i tradycji, nawet jeśli ich historia jest niezwykle dramatyczna. Chcemy, aby to wyróżnienie było wyrazem naszego szacunku dla patriotycznej postawy, poprzez którą przez tyle lat opiekował się ksiądz polskimi emigrantami i pielgrzymami w Ziemi Świętej".

Piękną metaforą spiął działalność ks. Grzegorza arcybiskup Stanisław Budzik: „Dla mnie ks. infułat jest kapłanem według łacińskiego terminu »pontifex«, co oznacza budowniczy mostu. Jest pomostem pomiędzy Polską a Izraelem, chrześcijanami a Żydami".

Chciałbym zamknąć ten wątek słowami samego księdza Grzegorza: „Jestem unikatowy, ponieważ na świecie żyje bardzo niewielu księży-Żydów. Jestem unikatowy, bo jestem księdzem, który nosi w sobie dwa światy: chrześcijański i żydowski. Tak, jestem Polakiem i Żydem, kapłanem i żydem, sługą Mesjasza".

2.

Jakie refleksje, jakie myśli budzą się we mnie, gdy czytam ten tom wierszy–świadectwa osobistego?

Jakub Hersz Griner jest z krwi i kości Żydem. Wtopiło się w niego całe cierpienie żydowskie. Zagłada całej społeczności, której był cząstką. Zagłada rodziny. Wiem co to za ból niesamowity, jaka to udręka, która pozostawia po sobie na resztę życia traumę, że nie mogłeś najbliższym, najukochańszym tobie ludziom w ich ostatniej chwili towarzyszyć. Że ich przeżyłeś. Że ty masz jeszcze darowane życie, oni – już nie. („Uciekłem od matki i sióstr, kiedy były na śmierci progu,/ ale życie swoje poświęciłem Bogu. (...) Uciekłem od matki i sióstr, po śmierci do nich wrócić muszę./ Bogu polecam swoją duszę")

Ogromna wiara Jakuba Hersza Grinera, który narodzi się na nowo jako Grzegorz Pawłowski. Wychowany przez tych, którzy go ratowali – jak sam pisze – w atmosferze wiary chrześcijańskiej, przejął ją jako własną. Uznaję to i szanuję – to emanuje z Jego postawy i z Jego twórczości. Mnie nie było to dane, ale – myślę – świetnie rozumiem i mogę sobie wyobrazić. Jest to – jestem przekonany – autentyczna wiara, chyba bardzo bliska źródeł judeochrześcijańskich.

Myślę, że częścią składową wiary u księdza Grzegorza jest zdecydowane przekonanie, że człowiekowi jest dane, by był dobrym. Jest w tym dla mnie element filozofii Rousseau, którą można sprowadzić do tezy: człowiek rodzi się dobry – cywilizacja go psuje. Bodajże niedawno opublikowano fundamentalne wyniki szkoły psychologicznej uniwersytetu Yale w USA. Zapadły mi w pamięć słowa szefa tej szkoły dr. Paula Blooma: „Coraz więcej dowodów świadczy o tym, że wyczucie dobra i zła jest w nas wrodzone".

Ale najbardziej poetycznie brzmi song Bertolta Brechta z „Opery za trzy grosze": „Człowiek chętniej hołduje dobru niźli złu, ale warunki nie sprzyjają mu". Wiara, że człowiekiem przede wszystkim kierują dobre intencje, sprawia, że ks. Grzegorz ufa ludziom. Woli pisać o ich pozytywnych cechach, rzadziej negatywnych. Potępia złe uczynki, ale bardzo rzadko – chyba nigdy! – pojawia się nienawiść w Jego mowie. Zapewne sam jest taki.

Gdy dostrzega zło, gdy dostrzega nikczemność – jest jakby zdziwiony. Odnosi się wrażenie, że Jego przekonanie, iż w ludziach dominuje dobro, niemal ociera się o naiwność. Może być też, że ks. Grzegorz – człowiek dobrego serca, niekiedy swoje wishful thinking przenosi na opisywaną rzeczywistość. Nie będę polemizował z księdzem Grzegorzem – oby miał rację! – ale jako historyk jedną frazę muszę sprostować. Opisując sylwetkę Ady Rawid (Menkes), Ocalonej z Zagłady, znajduję taki dwuwiersz mówiący o młodości rodzeństwa Ady: „... Chodziły do polskiej szkoły. Zauważyć da się, że nie było antysemityzmu w tym czasie..." Skomentowałbym jak w powiedzonku z Radia Erywań: u kogo nie było, u kogo było? Mowa o Lwowie początku lat trzydziestych. To tylko jedna dekada od pogromu Żydów we Lwowie, z dziesiątkami zamordowanych. Więc po tak krótkim czasie „nie było antysemityzmu w tym czasie"? Ale może miał ks. Grzegorz Pawłowski na myśli antysemityzm w sensie antyjudaizmu na tle religijnym? Pogrom lwowski z pewnością miał charakter przede wszystkim polityczno-nacjonalistyczny.

To była dygresja historyka. Wracam do myśli głównej i zechcę ją podeprzeć niezwykle wnikliwą i mądrą jedną z „Opowieści chasydów" zebranych przez Martina Bubera. Jest to przypowieść autorstwa rabina Mosze Lejba z Sasowa, przywódcy chasydzkiego, zaliczanego do najmądrzejszych i najszlachetniejszych.

Co to znaczy kochać ludzi – tego nauczył mnie zwykły polski chłop... (Już referuję cadyka z Sasowa). Miałem przerwę w podróży: trzeba było konie nakarmić i dać im wytchnienie, a także ja i woźnica łaknęliśmy odpoczynku.

Usiadłem więc w karczmie, zamówiłem co nieco, i – ponieważ mój stolik był bardzo blisko sąsiedniego – dochodziły mnie głosy rozmowy prowadzonej przez dwóch chłopów. Siedzieli, popijali i nagle jeden przymówił drugiemu: „ty mówisz, że jesteś moim przyjacielem, ale ty mnie nie kochasz...". Ten drugi oburzył się: „Jak możesz tak mówić? Jestem twoim sąsiadem, jestem twoim przyjacielem...". Ten pierwszy dolał wódki do kieliszków, wypili, a on z uporem ciągnie: „A jednak mnie nie kochasz...". Ten drugi jeszcze bardziej burzliwie zaprzeczył. A wtedy ten pierwszy: „Gdybyś mnie naprawdę kochał – wiedziałbyś, co mnie dręczy, co mnie niepokoi, co sprawia mi ból...".

Mosze Lejb z Sasowa: i wtedy zrozumiałem, że naprawdę kochać – to wyczuwać cudze bóle i cierpienie. To jest prawdziwa miłość ludzi i tego mnie nauczył przypadkowy chłop w karczmie, która była nam po drodze...

Kiedy czytam Grinera-Pawłowskiego, odnoszę wrażenie, że takie pojmowanie miłości ludzi, jaką opisał sasowski cadyk, jest Mu dane.

3.

W curriculum vitae, opowiedzianym przez ks. Grzegorza Pawłowskiego, wyczytałem takie oto zdanie:

„Pragnę podziękować za to dobro, jakiego doświadczyłem jako sierota i przybłęda. Uczyłem się kochać od ludzi, którzy nie bali się otworzyć serca dla samotnego żydowskiego dziecka".

I tu przechodzimy do najważniejszych dwóch wątków książki księdza Grzegorza: do sylwetek uratowanych z Zagłady i do wielkich, skomplikowanych obowiązków, jakich podjęli się Ratujący.

Uratowani – Ocaleni – Ci, którzy przeżyli. Ich życiorysy mówią nie tylko o ich woli życia, o sile tej woli, o ich determinacji, by nie poddać się losowi, determinacji niejednokrotnie podpartej wiarą. Życiorysy ocalonych mówią przede wszystkim o n a s, o społeczeństwie w czasie największej próby, najtrudniejszego egzaminu, jaki przychodzi ludziom zdawać. Nie chcę bynajmniej usprawiedliwiać postaw nikczemnych, podłych, ale wiem, że n i e w o l n o nam dziś, z dystansu, przenosić wymogów kodeksu moralnego z czasów normalnych, z czasów, gdy nie ma zagrożenia życia dla ciebie lub twoich najbliższych, do czasów piekła, w których wszystkie przyjęte normy i obowiązki współżycia ludzkiego są podważone, wyważone, wręcz podeptane i wyparte. Zachować się po ludzku, po człowieczeńsku w piekle – to bohaterstwo ponad bohaterstwami. Czy można tego wymagać od człowieka, który ma żonę i dzieci i starych rodziców, za których życie i los czuje się odpowiedzialny?

Jeszcze raz powtórzę: bynajmniej nie chcę usprawiedliwiać żadnej podłości i nikczemności, ale muszę zrozumieć dylematy ludzkie i motywy ich działań. Podam drastyczny, nader drastyczny przykład. Wszystkim badaczom znana jest nazwa tej wsi. We wsi – którą mam na myśli – ukrywało się w okolicznych gospodarstwach chłopskich wielu Żydów, często z rodzinami. I oto wskutek donosu jednego Polaka Niemcy wtargnęli do jednego z gospodarstw i zamordowali wszystkich ukrywanych Żydów i wszystkich członków rodziny, która im dała schronienie, włącznie z małoletnimi dziećmi. Po kilku dniach znaleziono kilkanaście martwych ciał Żydów, którzy widocznie do tej pory żyli w ukryciu u rozmaitych gospodarzy tej samej wsi. Jak to się mogło stać?

Ciężko o tym pisać, ciężko o tym myśleć... Z pewnością mord dokonany przez Niemców zastraszył, wręcz sterroryzował większość tych, którzy d o t e j p o r y byli Ratownikami (kilkoro Żydów nadal w tej wsi – mimo wszystko! – znalazło schronienie aż do klęski niemieckiej i ludzie ich ratujący zasługują na miano Sprawiedliwych z najwyższej półki!). Zapewne przerażeni byli losem rodziny zamordowanej przez Niemców. Strach przed donosem sąsiada, presja rodziny, poczucie samotności i bezradności, swoisty rachunek zysków i strat – powodował, że postanowili pozbyć się ukrywanych. Dochodzili do wniosku, że muszą ich wygnać.

Zacytuję księdza Grzegorza:

Polka powiedziała jej stanowczym głosem:

„Opuść mój dom i idź sobie!" – to było dla Luby ciosem.

„Dokąd?" – zapytała. „Idź sobie!" – powtórzyła.

„O tobie wiedzą sąsiedzi

i każdy mnie śledzi.

Ratując ciebie, narażam życie własne, to jasne".

Albo inny fragment:

Zauważyć da się,

Że religijna Bronka po pewnym czasie

o siebie i synka poczuła trwogę,

założyła Simie na szyję krzyżyk z Panem Jezusem na drogę

i zdecydowanie

kazała jej opuścić mieszkanie...

Nie wiem, jak było w omawianej przeze mnie wiosce, ale z zeznań przed sądami powojennymi wynika, że niekiedy ratujący zamieniali się w oprawców... z obawy, że wygnany Żyd mógłby zostać ujęty przez Niemców i po torturach wyznałby, kto go do tej pory ratował i jego – ratownika wraz z rodziną – Niemcy by rozstrzelali. Sytuacje jak z tragedii greckiej: nie ma odpowiedzi, każde rozwiązanie brzemienne jest śmiercią.

I dlatego ksiądz Grzegorz wielokrotnie używa frazy: „Z ratowaniem było rozmaicie"... Rozmaicie – nie tylko w sensie negatywnym, tragicznym – jak w zacytowanych wyżej fragmentach epickiego poematu księdza Grzegorza, ale również pozytywnie:

Kobieta kazała jej pójść na poddasze do kurnika.

Z tego wynika,

że nie odda jej w ręce niemieckiego zbrodniarza,

chociaż taki donos się zdarza.

Lub:

Prawie codziennie przyjeżdżała furmanką do getta

Kazia Romankiewicz – nadzwyczajna kobieta (...)

Ona wywoziła żydowskie dzieci w tajemnicy

i je przekazywała wspomnianej zakonnicy.

Ratowały dzieci z miłości do Boga i bliźniego

z narażeniem życia własnego.

Konkluzja księdza Grzegorza i ja się z nią w pełni zgadzam:

Wielu za ratowanie Żydów zginęło – znani czy nieznani,

To są ludzie święci, choć niekanonizowani...

I jeszcze fragment z Dedykacji:

Ponad trzy tysiące Polaków sadziło

drzewka w Alei Sprawiedliwych w Jerozolimie

za uratowanie Żydów, co dla narodu polskiego

ma znaczenie olbrzymie.

Od Yad Vashem – Instytutu Pamięci dostali medale,

ale więcej nieznanych nie dostało ich wcale.

... w moich oczach to są ludzie święci,

bo ratowali Żydom życie,

a z ratowaniem było rozmaicie.

4.

Czy po Auschwitzu da się jeszcze pisać wiersze? Taka opinia jest często powtarzana, przypisywana sławnemu filozofowi Teodorowi Adorno (cytat autentyczny brzmi: „Pisanie poezji po Auschwitzu jest barbarzyństwem"). Jeśli wolno mnie, laikowi, się wypowiedzieć – to stwierdziłbym, że właśnie poezja – podobnie jak muzyka – oszczędnością środków wyrazu odwołuje się do naszej wyobraźni, operuje przenośnią i metaforyką, wyzwala skojarzenia, uwzniośla uczucia. Wydaje mi się, że właśnie wielka poezja, docierając do naszych trzewi, otwiera nasze swoiste kubki percepcyjne na wartości humanistyczne, na dobro i zło.

Ksiądz Grzegorz Pawłowski napisał tę książkę poświęconą Zagładzie (podobnie jak kilka innych książek) mową wiązaną. Dobrze to czy niedobrze?

Nie jestem krytykiem literackim. Nie zaliczyłbym twórczości księdza Grzegorza do tzw. wielkiej poezji. Wydaje mi się, że księdzu Grzegorzowi rym jest potrzebny, by dodać podanym przez niego utworom epickości. Każda z jego opowieści to jakby saga, jakby pieśń wędrownego barda. Ma to swoje wady i zalety.

W a d y. Forma, jaką wybrał ksiądz Grzegorz, nie ułatwia niuansowania. A zachowania ludzkie tego wymagają, ponieważ nie są tylko białe albo tylko czarne. Autor jest często zakładnikiem frazy: jest w niewoli rymu, a nie zawsze dane słowo, użyte, bo rym tego wymagał, by doń przylegało, by do niego pasowało, może oddać niuanse zachowań ludzkich. Ale oto zaskakujące zjawisko: właśnie dlatego, że każdy wiersz, że każda linijka wiersza ma ograniczoną pojemność – Autor potrafił określone fenomeny społeczne, określone zachowania ludzkie ująć nader zwięźle, lakonicznie, a te wyzwalają naszą wyobraźnię. Wystarczy przecież jedno punktujące słowo: „doniósł", „złakomił się", „ulitował się", „chłopcy głuptasy" – byśmy mogli dopowiedzieć sobie to, czego Autorowi rym i fraza nie pozwoliły rozwinąć.

Mnie osobiście czytanie epickich opisów mową wiązaną nie ułatwia ogarniania tematu. Ale próbowałem sprawdzić rzecz na przyjaciołach. Zaprosiłem ich do domu i zrobiłem próbę głośnego czytania książki (fragmentów) księdza Grzegorza. Byli urzeczeni. To z ich ust usłyszałem określenia: tak produkowali się w dawnych czasach bardowie, ludowi bajarze wędrowni...

Pora kończyć przydługi wstęp. Co jest najważniejsze w opowieściach Jakuba Hersza Grinera – księdza Grzegorza Pawłowskiego? Co wynika i przenika do czytelnika? Wiedza? – Tak, to jest ważne: w jakimś stopniu daje ludziom, którzy niewiele albo nic nie wiedzą o Holokauście, o Szoah, o Zagładzie – pewien zasób ważnych informacji. Ale najważniejsze – tak sądzę – jest to, że ta książka rozbudza empatię. Do OCALAŁYCH. I do RATUJĄCYCH. Czy wiesz Szanowna Czytelniczko i Szanowny Czytelniku, że po dzień dzisiejszy jeszcze niektórzy – na palcach ich policzyć – pozostający przy życiu Ratujący, ale nawet ich potomkowie drugiej i trzeciej generacji, przemilczają fakt, że ukrywali Żydów, w obawie, że zostaną (jeszcze dziś!) potępieni przez swoją małą społeczność lokalną?

I ta książka księdza Grzegorza Pawłowskiego każdego z nas zmusza do zadania sobie pytania: jak ty byś się zachował w chwili największej próby?

Fragment wstępu autorstwa Mariana Turskiego do książki ks. Grzegorza Pawłowskiego (Jakuba Hersza Grinera) „Ocaleni z Zagłady", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Archidiecezji Lubelskiej GAUDIUM. Tytuł pochodzi od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Dr Tomasz Makowski: Piękno i prawda skryte w brzydocie
Plus Minus
„Makabreska”: Horror w wydaniu cringe
Plus Minus
Czy obrazy milczą
Plus Minus
Matematyka zabije skrzydłowych
Plus Minus
„Historie przyszłości. Co nas czeka?”: Czy czas może odwrócić kierunek?