Nie chcę być koronacelebrytą. I tak uważam, że za dużo mówię o własnych przejściach, kiedy ludzie walczą o życie. Ale sądzę, iż właśnie dlatego, że wiem, z czym mamy do czynienia, powinienem mówić, może kogoś, kto chorował na Covid-19, ludzie bardziej posłuchają: ten wirus zabija. Podchodźmy poważnie do tych trudnych restrykcji, de facto państwowej kwarantanny. Dlatego ciężko też mówić o własnych przeżyciach, o strachu. Starałem się być dobrej myśli przez cały czas, ale tak, pojawiły się obawy – zwłaszcza o najbliższą rodzinę. Cieszę się, że z żoną i córką wszystko OK, że dziecko pod sercem jest zdrowe. Dalej dużo myślę o rodzinie: rodzicach, teściach. O znajomych. Dlatego tym bardziej takie działania państwa są konieczne. Jako społeczeństwo musimy zachować tę dyscyplinę, de facto umartwienie w Wielkim Poście. Zobaczymy, jak się sytuacja się rozwinie koło Wielkanocy.
Widział pan strach ludzi wokół siebie?
Tak. Sama informacja, że mam Covid-19, rozeszła się błyskawicznie, ale błyskawicznie też rozeszły się wyrazy wsparcia i informacje o modlitwie. Ludzie realnie się martwili. Całkiem realny był też strach personelu medycznego. Może nie tam, gdzie leżałem, ale u żony już tak. Ona była zresztą pierwszą pacjentką na swoim oddziale. Panie pielęgniarki miały oczywiście odzież ochronną itp., ale z dużym stresem podchodziły do pierwszej pacjentki. Jak nas wieźli do szpitala w specjalnych kombinezonach, to kto mógł uciekał i odsuwał się na bezpieczną odległość, i bardzo dobrze. To był wyraz zdrowego rozsądku, ale ten strach widziałem wokół siebie.
Jak w momencie, gdy zaczynał pan wygrywać walkę z wirusem, wyglądała sytuacja pana żony?
Szczęśliwie zdrowiała. Gorączka ustępowała, a kaszel był najbardziej intensywny w momencie badań. Przebadano też dzieciątko pod sercem i lekarze stwierdzili, że wirus nie przechodzi przez łożysko. To nas trochę uspokoiło. Lekarze zgodzili się, byśmy przed weekendem wyszli ze szpitala na leczenie domowe. Wszyscy, lekarze też, uznaliśmy, że najgorsze momenty już za nami.
A jaki był przebieg wirusa u córki?
Tu był o tyle problem, że tydzień przed moją chorobą córka miała zdiagnozowaną inną lekką chorobę, którą miała konsultowaną z lekarzem. U niej koronawirus nałożył się na ten stan zdrowia. Test wykazał, że ma wirusa, ale trudno powiedzieć, czy lekkie objawy nie były wywołane tą drugą infekcją. Córka wyzdrowiała najszybciej z nas wszystkich.
A jak wyglądał pobyt w szpitalu? Mógł pan kontaktować się z żoną?
Ostatecznie wszyscy trafiliśmy do wspólnej izolatki. To była decyzja podjęta także ze względu na ekonomię. Za każdym razem, gdy pielęgniarka czy lekarz wchodzą do izolatki, zużywają cały komplet odzieży ochronnej. Lepiej więc, żeby w jednej izolatce były trzy osoby niż w trzech izolatkach po jednej, bo tych materiałów ochronnych zużywa się wtedy trzy razy mniej.
Jak sytuacja ze zdrowiem wygląda dziś? Żona i pan nie macie powikłań?
Objawy już ustąpiły. Czekamy, aż lekarze uznają nas za ozdrowieńców. Mam nadzieję, że nie mamy żadnych poważnych powikłań, chociaż wirus jest nowy, a doniesienia ze świata są różne. Jesteśmy dobrej myśli.
A jak psychicznie izolacja i separacja od społeczeństwa dają się we znaki?
Podchodziliśmy do tego z przekonaniem, że całe społeczeństwo powinno teraz zostać w domu. Wszystko jest do przejścia. Ważne, że są środki komunikowania się. Brakuje oczywiście możliwości wyjścia na spacer. Córeczka przez okno ogląda kawałek parku i czasem fascynującą dla niej śmieciarkę (śmiech). No i jest wokół mnóstwo życzliwych osób, które robiły nam zakupy. Gdy lodówka była pełna, pod nasze drzwi podrzucono nawet książkę. To miłe.
A siedzenie w domu?
Jak już objawy ustąpiły, wiedzieliśmy, że zmierzamy do wyzdrowienia, to nawet uznaliśmy z żoną, że w końcu mamy czas dla nas. Ostatnie wspólne wakacje mieliśmy kilka lat temu w czasie podróży poślubnej. Kwarantanna spowodowała, że mamy dla siebie więcej czasu, i to wszystko z dużym pożytkiem dla nas i naszej córeczki. Jakiś pozytyw w tych trudnych czasach.
A sprawy ministerstwa?
Formalnie jestem na pierwszym w życiu zwolnieniu lekarskim, ale rzeczywiście cały czas trzeba podejmować decyzje.
Da się zarządzać ministerstwem online?
Staram się. Generalnie teraz wszystkie siły i ręce na pokład w walce z wirusem. Dlatego miałem co robić, także zdalnie. Dla przykładu po informacji o tłumach na weekendowych wycieczkach musieliśmy zamknąć szlaki w parkach narodowych, jeszcze przed ostatnimi decyzjami premiera. Z drugiej strony jako Lasy Państwowe zebraliśmy 2 miliony złotych na respiratory i środki ochrony dla szpitali. Urząd, ale też instytucje podległe, działa w większości zdalnie. Pracujemy nad kilkoma dużymi koncesjami geologicznymi. Usprawniamy też m.in. pracę dyrekcji ochrony środowiska, żeby ułatwić procesy inwestycyjne. Każda poważna inwestycja w Polsce – od autostrad przez CPK, przekop Mierzei czy inne mniej medialne – zaczyna się od decyzji środowiskowej. Ministerstwo działa na bieżąco.
Pan minister ma jeszcze koronawirusa w ciele?
U osób, które już nie mają objawów Covid-19, wykonuje się dwa wykluczające wirusa testy. Przed chwilą dzwonili, że wynik pierwszego z nich jest negatywny. Drugi potwierdzi, czy jestem zdrowy.
—rozmawiał Piotr Witwicki, dziennikarz polsatnews.pl