Buszujący w „katolickim" internecie zapewne trafili na charakterystyczny mem, który stał się hitem (jakkolwiek to brzmi) tegorocznego Wielkiego Postu. Na fotografiach uśmiechnięci księża informują wiernych: „Przygotowaliśmy dla was wielkopostne rekolekcje". Obok duchownych wizerunek Boga Ojca z Dzieciątkiem Jezus i odpowiedź: „My również". W ten sposób autor mema trafnie oddał poczucie chyba wszystkich chrześcijan, że w tym roku przeżywamy rekolekcje, jakich nie wymyśliłby kaznodzieja z największą liczbą wyświetleń na YouTubie. Rekolekcje, które mają wiele różnych poziomów – dla jednych to „tylko" wymagający czas pustyni i pustych kościołów, dla innych dosłowne przeczołganie we wszystkich możliwych wymiarach życia (w tym materialnych, związanych z utratą lub obawą przed utratą pracy z powodu pandemii), jeszcze dla innych prawdziwa próba wiary, zaufania do Kościoła i stawiania pytań Panu Bogu. Czy w takim klimacie niepewności nie jest pewnym nietaktem i zuchwałością stawianie tezy, że Kościół z tej próby wyjdzie umocniony?
Duchowe napięcie
To żaden tani optymizm, naiwność czy źle dobrane różowe okulary. To przekonanie wyrastające z doświadczenia, które jest wspólne dla sporej części katolików; ludzi odciętych od tego, co zazwyczaj było na wyciągnięcie ręki, a co dziś jest obiektem tęsknoty; wiernych konfrontujących swój duchowy głód i potrzebę wspólnoty z odpowiedzialnością za innych i poczuciem solidarności; całe rzesze grup, parafii i indywidualnych wiernych i duchownych rozwijających alternatywne formy zdalnego uczestnictwa w życiu liturgicznym, formacyjnym i modlitewnym; ludzi doświadczających realności czytań biblijnych, które w tych dniach stały się namacalną rzeczywistością, jak to z I Niedzieli Wielkiego Postu: „Wierz Mi, kobieto, że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będziecie czcili Ojca (...). Nadchodzi jednak godzina, owszem, już jest, kiedy to prawdziwi czciciele będą oddawać cześć Ojcu w Duchu i prawdzie".
Przekonanie to nie oznacza lekceważenia wątpliwości tych, którzy restrykcyjne zasady kwarantanny uznali za krzywdzące najbardziej dla wierzących (bo zrozumiałe są pytania, dlaczego w dużym kościele może przebywać pięć osób, podczas gdy w dużo mniejszym autobusie kilkakrotnie więcej, dlaczego można wyskoczyć do osiedlowego sklepu po mleko, a nie można „wyskoczyć" po strawę duchową do osiedlowej świątyni). Przeciwnie, w całym tym doświadczeniu, które ostatecznie umocni – i już umacnia – Kościół, kluczowe jest intelektualne i duchowe napięcie, dyskusje, również spory o sprawy najważniejsze. Nawet to, że przy okazji wychodzą rażące braki w katechezie i świadomości tego, w co naprawdę wierzymy, a czego przejawem są samozwańcze proroctwa i szukanie przez niemałą liczbę wiernych odpowiedzi w nieuznanych przez Kościół rzekomych objawieniach.
Posunę się do stwierdzenia, że żaden z dotychczasowych kryzysów nie był jednocześnie tak budujący i przyszłościowy, domagający się osobistego wyboru, w którym wiara i rozum spotykają się w sposób konieczny. Jeśli więc pozwalam sobie na optymistyczną opinię, że ta próba umocni Kościół, to nie wynika to z triumfalistycznych założeń. Bo chodzi o siłę realną, a nie tę opartą na ludzkich kalkulacjach, splendorze, komforcie – także duchowym – i władzy.