Od początku uważałam środki przedsięwzięte w walce z epidemią koronawirusa za dowód tego, że coś bardzo dziwnego stało się z naszą cywilizacją. Nie dąży ona już do umiarkowania, łączenia – w duchu zachodniego indywidualizmu – różnych rzeczy ważnych dla człowieka, ale preferuje rozwiązania totalne, wykluczając głos tych, którzy wołają o uwzględnienie również ich preferencji.
12 marca 2020 r., po odnotowaniu w 38-milionowej Polsce 31 zakażeń koronawirusem, zamknięto szkoły i uczelnie w całym kraju. Jak donosiła prasa, w nowym roku akademickim studenci Uniwersytetu Łódzkiego mieli pomysł, żeby chętni mogli uczestniczyć w normalnych zajęciach po podpisaniu oświadczeń, że są świadomi ryzyka zakażenia. Ale nawet na takie rozwiązanie – szanujące zasady liberalizmu, w tym zróżnicowanie indywidualnych priorytetów – uczelnia nie pozwoliła.
Gdyby przybył do nas ktoś z kosmosu, zdziwiłby się zapewne, że ludzie zostali zamknięci w domach z powodu wirusa, który u ok. 50-80 proc. zakażonych jest bezobjawowy, a śmiercią kończy się prawie tylko u najbardziej schorowanych osób. O nieracjonalności przedsięwziętych środków świadczy fakt, że wakacyjne poluzowanie restrykcji wcale nie przyniosło wybuchu zakażeń. W lipcu i sierpniu pozostawały one na poziomie ok. 500 dziennie, by skoczyć do 10–15 tys. dopiero w październiku. Słowem, wiosną można było nie zamykać szkół, uniwersytetów, gastronomii, instytucji kultury itd., a sytuacja epidemiologiczna w marcu, kwietniu i maju nie różniłaby się zbytnio od tego, co rzeczywiście nastało.
Tę zdroworozsądkową intuicję laika potwierdził zresztą w październiku w rozmowie z Polsatem matematyk Krzysztof Szczawiński. Z kolei w „Deklaracji z Great Barrington" trzech epidemiologów – z Harvardu, Oksfordu i Stanfordu – zaapelowało: „Ryzyko śmierci z powodu Covid-19 jest ponadtysiąckrotnie większe u osób starszych i schorowanych niż u młodych. (...) Osobom, które nie są szczególnie narażone, powinno się natychmiast pozwolić na powrót do normalnego życia" (przeł. Michał Góra). Nawet tym słowom, przepełnionym bezradnością wobec krzyczącej niesprawiedliwości, nie oszczędzono łatki oszołomstwa („Oho, antycovidowcy atakują nawet z uniwersytetów. Foliowe czapeczki już założone?" – skomentował „Deklarację" pewien internauta).
Do utrwalenia skojarzenia wszystkich krytyków obostrzeń ze spiskowym myśleniem przyczyniają się ważne media oraz osoby aspirujące do miana autorytetów. Niedawna okładka „Tygodnika Powszechnego" (nr 39/2020) krzyczała: „Pandemia bredni. Co łączy satanistów z pizzerii, Gatesa, Sorosa i Facebook oraz niewiarę w Covid?". Z kolei 11 października w radiu TOK FM analityczka spraw międzynarodowych Patrycja Sasnal z zaskakującą jak na naukowca prostotą myślenia powiedziała: „Są takie dwa obozy: pierwszy uważa, że pandemia jest, że ludzie przenoszą choroby jeden na drugiego i trzeba sobie z tym jakoś radzić, a drugi mówi: pandemii nie ma, ten wirus został rozprzestrzeniony celowo przez jakąś grupę, najczęściej oczywiście przez Żydów i lewaków". Popieranie lockdownu stało się nowym warunkiem sine qua non przynależności do wspólnoty ludzi racjonalnych. Jesteś albo po stronie nieumiarkowanego, panicznego „chronienia siebie i innych", albo po stronie „foliarzy". Tertium non datur, choć ludzkie doświadczenie i myśl podobno są różnorodne.