Jak to dobrze, że ta książka jest króciutka", pomyślałem, odkładając „Pisarza rodzinnego". Ale cieszyłem się nie dlatego, że mnie nudziła i irytowała (wręcz przeciwnie), tylko dlatego, że jest pełna emocji, czasem przesadnych – a jak wiadomo, nadmiernie długie ciągnięcie wysokiego C nie jest zdrowe.
Francuski debiutant (późny co się zowie, bo pięćdziesięciolatek w chwili pisania książki) wybrał formę króciutkich, migawkowych rozdziałów, którymi opowiada historię dość zwyczajnej rodziny i jej dość zwyczajnych/niezwyczajnych losów. Nie wiem, na ile opierał się na własnej biografii – i nie potrzebuję tego wiedzieć. Realia są w sztuce nieważne, jeśli tylko emocje okazują się prawdziwe (wiedział o tym Frank Capra, kręcąc swoje bajkowe opowieści o Ameryce, nie wiedzą o tym scenarzyści seriali TVN).
Tytuł „pisarz rodzinny" wyjaśnia wiele – to świadome nawiązanie do lekarza rodzinnego. Bo w końcu czym jest proza, która nie ocala narodów ani ludzi lub choćby nie cementuje rodzin? Narrator tej opowieści pisarzem rodzinnym zostaje w wieku lat siedmiu, po wygłoszeniu własnej autorskiej rymowanki. Jak się okaże, przekleństwo przymusu składania słów będzie prześladować go już na stałe. „Pisanie uzdrawia" – rzekł mu w dzieciństwie ojciec, wręczając jedną z powieści Jeana Giono. Lata płynęły, a nasz bohater pisał, pisał, pisał – najpierw nie to, co mógłby opublikować, potem nie to, z czego chciałby być dumny. Układanie słów okazało się rzemiosłem zdradliwym i zwodniczym – ale samo życie nie było specjalnie inne. Okazało się też kompletnie nieprzydatnym na kolejnych zakrętach losu: podczas choroby brata, ojca, rozwodu rodziców, rozpadu własnego małżeństwa. Oto paradoks: specjalista (bohater zostaje wysoko opłacanym copywriterem reklamowym) od układania słów tak, by sprzedawały produkty warte setki milionów, nie potrafi ułożyć choćby jednej linijki, o której mógłby powiedzieć, że uzdrawia. Ale próbuje. Z jakim skutkiem? Przeczytajcie książkę Delacourta, to się dowiecie.
Jako że sam autor tej powieści jest wytrawnym składaczem słów (weteranem reklamy, tak jak jego bohater) – buduje swą opowieść z chirurgiczną precyzją, nie rozpisując się zanadto i wiedząc doskonale, jak zagrać na uczuciach czytelnika. W drugiej połowie książki jego skłonność do melodramatycznych koincydencji i zwrotów akcji bywa męcząca. Wynagradza ją jednak delikatność, z jaką Delacourt analizuje sploty uczuć wiążących swoich bohaterów. Całkiem zwyczajnych uczuć. Bo kto powiedział, że wszystkie książki muszą być o rzeczach niezwykłych?
Grégoire Delacourt, „Pisarz rodzinny", Drzewo Babel 2012,,