Ćwierkać trzeba umieć

Na boisku, na bieżni czy w ringu mogą być niepokonani, ale z Twitterem na ogół przegrywają. Zanim się obejrzą, 140 znaków już znika. Tylko że nie zawsze kończy się tak, jak autor by chciał, żeby się skończyło. Raz wychodzi śmiesznie, raz – strasznie, a czasem jeszcze skandal.

Publikacja: 14.12.2013 00:43

Emily Seebohm: zdumienie w basenie (olimpijskim)

Emily Seebohm: zdumienie w basenie (olimpijskim)

Foto: AFP, Leon Neal Leon Neal

Narodowość, dyscyplina sportu, wiek, pochodzenie, kolor skóry, nawet wcześniejsze sukcesy – wszystko jest bez znaczenia. Poczynając od juniora, a na mistrzu olimpijskim kończąc, nikt nie jest impregnowany na chęć napisania krótkiej wiadomości (ćwierknięcia) na Twitterze i puszczenia tego w świat. Tak jak u zwykłych ludzi, także u sportowców chęć błyśnięcia bierze czasem górę nad zdrowym rozsądkiem, tylko że w tym przypadku zasięg skandalu jest dużo większy.

Bardzo drogie litery

Jeśli Stephanie Rice przeliczyła swoją stratę na znaki, których użyła do napisania słowa „faggots" (cioty), to wyszło jej 8465 funtów za każdą literę. Samochód, który straciła po napisaniu na Twitterze „Suck on that, faggots" (w wolnym przekładzoe „Przełknijcie to, pedały"), zagrzewając do walki australijską reprezentację rugby w meczu z RPA, kosztował dokładnie 59 255 funtów.

Australijska pływaczka jeździła Jaguarem od początku 2010 roku, gdy stała się sławna dzięki dwóm złotym medalom z igrzysk w Pekinie, a brytyjska firma uznała, że będzie odpowiednia do reklamowania marki. Cieszyła się samochodem dziewięć miesięcy – do czasu feralnego wpisu.

Wtedy Jaguar uznał, że więcej z Rice nie chce mieć nic wspólnego. Nie pomogła konferencja prasowa, nie pomogły tłumaczenia, że nie chciała nikogo obrazić, ani nawet przyznanie, że jej komentarz był bezmyślny i beztroski. Okolicznością łagodzącą nie stała się nawet miłość, bo w tamtym czasie Rice spotykała się z łącznikiem ataku reprezentacji Australii Quade'em Cooperem.

Bo słowo tweetem wyleci, a powróci wołem. Rice chyba zapomniała, że nie pisze do pamiętnika, że grono osób ją obserwujących na Twitterze nie pokrywa się z grupą jej przyjaciół, wśród których można wygłaszać takie opinie, jakie się chce, nie bojąc się dekonspiracji.

Wśród osób, które śledzą wpisy znanych sportowców, są też przecież dziennikarze, a nawet zwykli kibice, czasem spragnieni sensacji, którzy mogą rozdmuchać sprawę. Na nic się zdaje usuwanie wpisów później (tak jak zrobiła Rice), treść krąży i sieje spustoszenie w wizerunku sportowca.

– Twitter daje wrażenie prywatności, tego, że wiadomość czytają tylko nasi znajomi, a przecież tak nie jest – tłumaczy psycholog sportu Marta Spórna. Im więcej obserwujących na Twitterze, tym mocniejsze uderzenie. Do tego wiadomość można komentować, podawać dalej, dodawać do ulubionych. To, co ktoś napisał w Alabamie,  za chwilę będą przeżywać kibice w Londynie i na odwrót.

Wszystko się nadaje

„Hej ludzie, usłyszcie mnie, mam też coś do powiedzenia" – wprawdzie nie zawsze mądrego, ale na pewno od siebie. Twitter ma szansę być medium zwycięzców, które znakomicie pasuje do sportowców: „Wygrałem!" (9 znaków), „Mam złoty medal" (13 znaków), „Chcecie zobaczyć, jak zdobywam bramkę?" (33 znaki), albo chociażby „Yes! Yes! Yes!" (12 znaków), chociaż to kwestia wygłoszona przez polityka.

– Badałem Twittera w przypadkach zdarzeń politycznych. Analizowałem przekazy polityków po sukcesie budżetowych negocjacji w Unii Europejskiej. Pamiętam optymistyczne wpisy Hermana van Rompuya czy Pawła Grasia. Porażka jest zawsze bardziej złożona i w 140 znakach nikt jej nie chce przedstawiać – mówi dr Tomasz Gackowski, medioznawca z Instytutu Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego.

Te 140 znaków jest chyba kluczowe. Tyle każdy potrafi napisać, to nie elaborat, esej ani artykuł. W 140 znakach można się pochwalić, opowiedzieć dowcip albo kogoś skrytykować. Można zaczepić, obśmiać, zaintrygować. To prawie jak wysłać znajomemu SMS, z tym że taki, który przeczytają wszyscy. Widzisz coś, przeżywasz, to o tym napisz. Wszystko nadaje się na Twittera. – Chodzi o łatwość i szybkość, z jaką korzysta się z Twittera. To medium jest spontaniczne, odruchowe, wręcz ma prędkość karabinu. Ośmiela ludzi i sprawia, że chcą być bardziej słyszani. Zanim się obejrzysz, 140 znaków już znika – twierdzi dr Gackowski.

Tylko że nie zawsze kończy się tak, jak autor by chciał, żeby się skończyło. Czasami wychodzi śmiesznie, czasami strasznie, a czasami jeszcze skandal.

Na widoku

Pierwsza sprawa nie nauczyła Stephanie Rice ostrożności. Całe szczęście, że nie wygłaszała już na Twitterze żadnych deklaracji ideowych ani nikogo nie obrażała, tylko zrobiła sobie zdjęcie. Czy fotografowanie telefonem swojego odbicia w lustrze jest w dobrym guście, niech każdy sam oceni, ale oburzenie wywołało to, jak skąpo pływaczka była ubrana.

Fani oburzali się, że zdjęcie jest zbyt pikantne, że bikini zakrywało niewiele więcej ponad to, co konieczne do zakrycia, a jeden z fanów napisał nawet, że Rice powinna była zostać za to usunięta z reprezentacji. Wątpliwe, żeby Australijka się tym przejęła, w każdym razie Twittera nie skasowała. Nadal jest aktywna i zamieszcza wpisy.

Wszystko jest warte wzmianki: to, że w Melbourne jest zimno; to, co jest podane na obiad (obowiązkowo ze zdjęciem); to, że wzięło się prysznic i położyło do łóżka (najwyraźniej ze smartfonem w rękach), czy nawet to, że teraz jest czas na jogę (ciekawe, co w takim razie ze skupieniem).

Nie wiadomo, czy to już uzależnienie, czy tylko silna potrzeba kontaktu z fanami, a może akceptacji? A może to znak czasu, że wszystko musi być wystawione na widok publiczny? W sumie może nikt nie powinien się temu dziwić? Sportowcy są przyzwyczajeni do tego, że się ich podziwia na stadionie, w programach telewizyjnych, na okładkach czasopism, więc dlaczego nie w Internecie?

– Setki, jeśli nie tysiące ludzi tak robią. Tylko że jeśli zwykły Kowalski wstawi na Twitterze zdjęcie swojej kolacji, to nikogo nie zainteresuje. W przypadku gwiazd rezonans jest bardzo duży, dlatego o wpadkach sportowców się dowiadujemy – mówi Marta Spórna.

Podobno sportowcy łatwo nie ulegają tego typu uzależnieniom, ale może się tak zdarzyć. Nawet jeśli Rice nie jest uzależniona od Twittera (wiemy, jak często pisze, ale nie wiemy, ile razy dziennie sprawdza), to uzależniona była jej koleżanka z kadry. Emily Seebohm lała gorzkie łzy po finale olimpijskiego wyścigu na 100 metrów stylem grzbietowym w Londynie.

Miała powody, była główną faworytką, a przegrała złoto z Amerykanką Missy Franklin, w dodatku płynąc wolniej niż w półfinale. W Australii dyskusja: jak, skąd i dlaczego? A odpowiedź jest prosta i udziela jej sama zawodniczka. Po prostu do rana siedziała przy komputerze, odpowiadając na portalach społecznościowych na życzenia swoich kibiców. Była potem tak niewyspana, że nie dała rady wspiąć się na wyżyny swych możliwości, być może w najważniejszym momencie kariery. Seebohm nie chce tego błędu popełnić, zrezygnowała z portali społecznościowych i miała omijać je szerokim łukiem, ale nadal można znaleźć na Twitterze jej konto i w miarę świeże wpisy.

Przekreślona szansa na medal

Seebohm mogła przynajmniej na igrzyskach w Londynie wystąpić. Grecka lekkoatletka Voula Papachristou (skok w dal i trójskok) takiej szansy nie miała i wszystko przez Twittera, a może raczej własną nieostrożność. Za głupi wpis na temat afrykańskich emigrantów w pogrążonej w kryzysie ekonomicznym Grecji dostała najcięższą możliwą karę – zakaz występu na igrzyskach.

W 140 znakach przekreśliła nie tylko szansę na medal, ale także kilka lat ciężkich treningów, bo przecież praca przed igrzyskami zaczyna się dużo, dużo wcześniej, zanim z Olimpii wyruszy sztafeta z ogniem. U Papachristou poszło o słowa: „Przy tak wielu Afrykanach w Grecji... przynajmniej komary z Zachodniego Nilu jedzą lokalne jedzenie".

Papachristou, prywatnie zwolenniczka radykalnie prawicowej partii Złoty Świt, także zapomniała, że na Twitterze prywatność zostaje wyłączona. Napisała – według niej – żart, który jej znajomych może by rozbawił,  ale władze sportu zdenerwował. Bo rasizm to chyba najcięższa zbrodnia, którą można dzisiaj popełnić na stadionie i wokół niego. Wszystko, co ma choćby pozór rasizmu, jest wypalane żywym ogniem. Na taką zbrodnię nie ma okoliczności łagodzących, więc Papachristou nic nie dały przeprosiny.

Niedługo potem Londyn pożegnał piłkarz reprezentacji Szwajcarii Michel Morganella, który po meczu z Koreą Południową wstukał na klawiaturze słowa o „bandzie mongoloidów", którzy powinni „spłonąć".

– Twitter ośmiela, ludzie piszą tam rzeczy, których do kamery nie chcieliby powiedzieć. W mediach, które od dawna funkcjonują, jest mniejsza śmiałość – uważa dr Gackowski. Podobnego zdania są psychologowie. – Media społecznościowe istnieją od niedawna. Do występów w radiu czy telewizji ludzie się przygotowują. Przed komputerem siadają spontanicznie – mówi Marta Spórna.

Czasem wychodzi śmiesznie, czasem strasznie. Nic dziwnego, że Brytyjski Komitet Olimpijski wolał się zabezpieczyć i kilka miesięcy przed igrzyskami w Londynie wydał instrukcję, o czym należy pamiętać przy korzystaniu z Twittera. Chodziło głównie o to, żeby pisząc, przestrzegać podstawowych zasad ortografii, bo 140-znakowe komunikaty wymuszają nieraz specjalny język.

Ale już Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl) napisał wprost, że chociaż sportowcy w czasie igrzysk mogą swobodnie korzystać z Twittera, to jakiekolwiek „obsceniczne i wulgarne obrazy oraz zdjęcia" nie są dozwolone. Tak samo trzeba było uważać z reklamowaniem i dziękowaniem sponsorom, bo mogło się to skończyć wydaleniem z igrzysk.

Można się spodziewać, że takich regulacji będzie coraz więcej, bo igrzyska w Londynie były pierwszymi tak społecznościowymi w historii, a odwrócenia tego trendu raczej nie ma się co spodziewać. Może tylko sportowcy nauczą się lepiej z tego typu portali korzystać.

Już niedługo zimowe igrzyska olimpijskie w Soczi, kilka miesięcy później mistrzostwa świata w Brazylii i okazji do tweetowania na pewno nie zabraknie. Zawsze może się zdarzyć ktoś tak narwany jak Mario Balotelli, który najpierw robi, a potem ewentualnie myśli o konsekwencjach. Włosi na wszelki wypadek już zabronili swoim piłkarzom korzystania z Twittera podczas turnieju. – Zasady podczas mistrzostw świata będą ostrzejsze – powiedział selekcjoner Włochów Cesare Prandelli.

Na głodzie

Zresztą precedensy już były. Podczas Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie korzystania z mediów społecznościowych zabronili piłkarzom Duńczycy i Hiszpanie. Ci drudzy kilka dni później się z tego  wycofali. Selekcjoner Vicente Del Bosque zakaz uchylił, bo piłkarze pewnie ciężko to  odchorowali. Przed turniejem 1 czerwca Cesc Fabregas poinformował fanów, że następny dozwolony wpis będzie dopiero po finale. Z kibicami żegnał się Gerard Pique, bramkarz Victor Valdes wyrażał nadzieję, że następny tweet to będzie zdjęcie z pucharem w rękach.

Gdy zakaz został odwołany, Fabregas triumfalnie obwieścił, że znowu jest ze swoimi fanami. Przesada? Nie, po prostu życie. Niektórzy sportowcy mogą być od Twittera uzależnieni, a trenerzy dopiero uczą się z tym walczyć i jeszcze nie wiedzą, co przyniesie lepsze efekty, czy sfrustrowani sportowcy, myślący o tym, kto i co napisał, i jak by tu odpowiedzieć, czy kłopoty i zamieszanie, kiedy coś ktoś chlapnie.

Obie szkoły już się sprawdziły. Hiszpanie, którym zakaz uchylono, zostali mistrzami Europy w piłce nożnej, a reprezentacja Nowej Zelandii, w której zakaz obowiązywał, zdobyła Puchar Świata w rugby. Cory Jane, gwiazda drużyny All Blacks, opowiadał, że wykazywał oznaki głodu twitterowego, sprawdzał kilka razy na godzinę, co ludzie piszą, i przeżywał męki, nie mogąc odpowiedzieć. Po finale ogłosił wszem wobec: „Wróciłem".

Tak to już jest, ale sportowcy nie są wyjątkowi. Są bardziej znani i to wszystko. Twitterem (i podobnymi narzędziami) każdy musi się nauczyć posługiwać.

Dobra, skończyłem. Trzeba pochwalić się tym na Twitterze. Może ktoś wiadomość poda dalej albo doda do ulubionych?

Autor jest dziennikarzem portalu Polsatsport.pl. Współpracuje z tygodnikiem „Do Rzeczy"

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów