Kiedy Harvey C. Mansfield – wpływowy konserwatywny publicysta związany z tak zwaną szkołą Leo Straussa, profesor politologii w Harvard University – wysłuchał przed laty wykładu Stanleya Fisha o Miltonie, ujęty wymownością prelegenta jął trącać łokciem sąsiada i pytać, kim właściwie jest ów olśniewający retor. Dowiedział się wówczas, że mówca ten nie zawraca sobie głowy podobnymi głupstwami. Nie ma bowiem sensu dociekać, kim naprawdę jest Stanley Fish, gdyż żadnej prawdy (nie tylko o nim, lecz w ogóle) nie ma. Nie ma głębi, wszystko odbywa się na powierzchni i retoryka – powierzchowny dyskurs powierzchownych ludzi – stara się ten stan rzeczy umiejętnie przekazać.
Wspólnoty interpretacyjne
Urodzony w 1938 roku w Providence (Rhode Island, USA) Stanley Fish to jeden z najważniejszych amerykańskich teoretyków literatury. Doktoryzował się na Uniwersytecie Yale w 1962 roku. Przez wiele lat zajmował stanowisko dziekana na wydziale „sztuk wyzwolonych" Uniwersytetu Illinois w Chicago. Fish jest profesorem literatury angielskiej, prawa i politologii, znawcą poezji Johna Miltona, twórcą reader-response criticism, prądu w nauce o literaturze, wedle którego interpretacja danego tekstu ściśle zależy od przynależności do danej grupy interpretacyjnej, co znaczy, że nie ma raz na zawsze ustalonego znaczenia danego tekstu, lecz ustala się go zawsze na nowo, od początku.
Nim zabrał się do pouczania przypadkowo napotkanych ludzi, Fish ulepszał – jak sam pisze – przez pięć lat Uniwersytet. Swoje reformy zaczął od reformy prawdy. Przyjrzyjmy się temu.
Prawda – powiada Fish – jest zawsze czymś czasowym i zmiennym, zależnym od ściśle określonych wspólnot czytających i wykładających jakiś tekst, tzw. wspólnot interpretacyjnych. Społeczność akademicka stanowi właśnie taką „wspólnotę", w której każdy robi to, co do niego należy. Ani mniej, ani więcej. Wspólnota ta rządzi się własnymi prawami, które organizują produkcję akademicką oraz sposoby jej upowszechniania. „Studenci nie są apatyczni, nie szybują w obłokach" – czytamy w „Save the World on Your Own Time", programowym dokumencie Fisha. „Przeciwnie – przyłączani są do prawdy, do której się ich przyucza", czy też lepiej: do której się ich trenuje, którą się im do pewnego stopnia narzuca.
Dzisiejszy Uniwersytet abstrahuje od języka silnych wartości na rzecz umysłowego i moralnego rozmemłania
Uniwersytet nie jest – nie powinien być – miejscem, gdzie pielęgnuje się własne bądź cudze wartości, kształtuje moralne i społeczne zachowania albo spodziewa się po kimś szeroko rozumianej kultury czy wrażliwości. Takie pojęcia jak nędza, wojny, rasizm, nierówność społeczna wypada, owszem, rozumieć, jednak wszelkie próby zaradzenia im należy uznać za niewczesne. „Nauczyciele w szkołach średnich i na uniwersytetach mogą prawomocnie wykonywać jedynie dwie czynności: (1) wprowadzać uczniów i studentów w daną dziedzinę wiedzy oraz tradycję badań, które to – zarówno wiedza, jak też sposób prowadzenia badań – nie wchodziły do tej pory w skład ich doświadczenia; (2) wyposażać tychże uczniów i studentów w analityczne umiejętności – argumentacji, modelowania statystycznego, procedowania w laboratorium – które umożliwią im pewne poruszanie się w obrębie wspomnianych tradycji oraz zaangażowanie w prowadzenie niezależnych badań po ukończeniu uniwersyteckiego kursu". I dalej: „Kiedy Akademia i Uniwersytet (liberal arts education) wykonują odpowiednio swoją pracę, upodabniają się w tym do poezji, gdyż, jak ona, nie roszczą sobie prawa do bezpośredniego sprawstwa, nie wychodzą poza granice aktu performatywnego... Porządne seminarium z zakresu sztuk wyzwolonych jest dlatego porządne, ponieważ stawia pytania, na które nie znasz odpowiedzi, zarazem dostarcza koniecznych narzędzi do sformułowania odpowiedzi, przynajmniej wstępnej i prowizorycznej".