I to mimo tego, że zarazem uważam, iż nie tylko te władze, również opozycja i, niestety, również prawie całe ówczesne polskie społeczeństwo były wówczas ogarnięte chorobliwą megalomanią. Że szczerze wierzono w polską mocarstwowość. Że ostatni ambasador II RP w Moskwie Wacław Grzybowski, który pod koniec 1938 roku mówił, że ZSRR właśnie pada, „problem rosyjski dojrzewa", i troszczył się już zapobiegliwie tylko o to, by Polska nie musiała dzielić się w pokonanej Moskwie wpływami z Niemcami, był, niestety, w jakimś zakresie reprezentatywny dla sporej części ówczesnych polskich elit. I że te nastroje, ta megalomania miały jakiś wpływ na decyzję o niezgodzie na oferty Hitlera i wojnie.
Tylko że zarazem – paradoksalnie – była to decyzja słuszna.
Rewizjoniści popełniają błąd charakterystyczny dla intelektualistów, którzy analizując coś, miewają niezdrową tendencję do niedostrzegania, pomijania najważniejszych, „najgrubszych" faktów. Właśnie dlatego, że są one najbardziej widoczne. A więc znane. A więc zajmowanie się nimi nie przyniesie intelektualiście tego, czego pragnie – to znaczy opinii bycia oryginalnym. Więc wolą nie dostrzec słonia, bo słoń jest za bardzo oczywisty.
Dwa wielkie słonie
Rewizjoniści, zastanawiając się nad decyzjami podejmowanymi przez polski rząd w 1939 roku, prześlizgują się niewidzącym spojrzeniem po co najmniej dwóch ogromnych słoniach.
Chodzi, po pierwsze, o fakt, że choć i z obecnej, i z ówczesnej perspektywy Francji i Anglii Polacy mogliby wiele zarzucić, to zarazem spośród mocarstw mogących wpłynąć na bieg wydarzeń w naszej części Europy tylko te państwa nie pozostawały z naszym krajem w sytuacji trwałego antagonizmu. Tylko one nie miały wobec Polski roszczeń ani nie były podejrzane o dybanie na jej niepodległość.
Trudno uznać tę okoliczność za nieistotną. Zgoda na niemiecki atak na Zachód – do czego w pierwszym etapie sprowadziłyby się międzynarodowe efekty przyjęcia przez Warszawę propozycji Hitlera i do czego z bezpiecznego dystansu dekad wzywają Becka i Rydza „rewizjoniści" – oznaczałaby zgodę na możliwość wyeliminowania z gry jedynych podmiotów, które mogłyby i być może chciałyby nam pomóc. Zgodę na to, że pozostaniemy sam na sam z dwoma potężnymi drapieżnikami.
No dobrze, powiedzą rewizjoniści, ale przecież oni nam nie pomogli.
Istotnie, nie pomogli. Tylko że to wiemy teraz. A rewizjoniści starają się zasugerować, że to wtedy było oczywiste. Otóż – i to jest słoń numer dwa – wcale nie było. Odwrotnie.
Józef Beck już po wrześniu, zastanawiając się nad przyczynami klęski, stwierdził, że takiego zachowania sojuszników nie sposób było przewidzieć, bo przecież uderzenie na Niemcy leżało w tak oczywisty sposób w ich interesach... Trudno nawet i dziś zakwestionować logikę jego rozumowania.
Owszem – mogły być elementy niepewności dotyczące ich zachowania. Ale jednak większość elementów układanki, z której w warszawskim MSZ, na Zamku czy w Głównym Inspektoracie Sił Zbrojnych konstruowano sobie przyszłość, pasowała do obrazka, w którym alianci atakują Niemcy, bo wiedzą że muszą to zrobić, póki te jeszcze toczą wojnę na Wschodzie.
Po 1939, a zwłaszcza po 1940 roku Francja stała się w Polsce przedmiotem tak silnej pogardy (w naszych czasach w środowiskach prawicowych, do których należą „rewizjoniści", wzmocnionej jeszcze ogólnym obrzydzeniem dla gejowsko-pacyfistycznego Zachodu), że tylko z trudem jesteśmy w stanie dostrzec, że przed Wrześniem tak wcale nie było. W ówczesnej opinii Francja to był najbitniejszy żołnierz świata. To był kraj, który 20 lat wcześniej wygrał wojnę światową, a przedtem prowadził ją z gigantyczną determinacją. Francja wzbudzała podziw, nie wzgardę.
I nawet pomimo francuskiej bierności we Wrześniu tak było dalej, aż do końca „dziwnej wojny". Jeszcze na początku tego roku, gdy trwała wojna w Finlandii, a alianci przygotowywali na północy Skandynawii interwencję antyradziecką, na Kremlu bardzo bano się takiej ewentualności.
Stalin tak się wtedy obawiał Anglii i Francji (czyli przede wszystkim Francji, bo Wielka Brytania nie miała wtedy imponujących sił lądowych), że w trakcie negocjacji pokojowych nieoczekiwanie oddał Finom zajęty już przez Armię Czerwoną fiński region Petsamo, oddzielający wtedy ZSRR od Norwegii. Tak się lękał ataku aliantów, którzy wtedy właśnie szykowali desant w północnej Norwegii...
Jeśli jeszcze rok po pozostawieniu przez aliantów zachodnich Polski na pastwę Niemców potężny Stalin z takim respektem odnosił się do siły Francji i Anglii, i do ich determinacji, to czy polskim przywódcom podejmującym decyzje na początku 1939 roku można czynić zarzut, że postrzegali te kraje podobnie...?
Moim zdaniem nie można. Ale nie mam złudzeń – rewizjonistów nie przekonam. Ani do porzucenia prezentystycznego, czyli ahistorycznego, sposobu postrzegania tamtych czasów, ani w ogóle do niczego. W tym sporze tamtej stronie wcale bowiem nie chodzi o prawdę. Co stwierdzam zupełnie bez satysfakcji.
Autor jest publicystą tygodnika „w Sieci"